31 grudnia 2015

Kredyt na dom?

Dużo osób robi pod koniec podsumowania. Ja jestem za leniwa na to, za mocno zapracowana:P
Rok ten dla mnie, dla Nas nie był zły, nie mogę jakoś specjalnie narzekać. Wiadomo, były gorsze momenty, ale przysłonięte w większości tymi dobrymi, więc wychodzi się na plus ;-)

Ale ja nie o tym! ;))

Nowy Rok miał przynieść dużo wrażeń, związanych z przeprowadzką, urządzaniem domu.. ale nie przyniesie :P Bo podjęliśmy decyzję jakiej nikt się nie spodziewał... ;-)
Nie bierzemy kredytu!! :D

Ja się cieszę, bardzo się cieszę, bo wizja siedzenia w kredycie przez kilka, czy kilkanaście lat była nie do przyjęcia przez moją głowę. Mąż mnie namawiał, znajomi, ogólnie wszyscy - chcesz się wybudować - to tylko z kredytem. Szczerze zaczęłam w to wierzyć i już powoli pozwalałam sobie to wszystko jakoś zaakceptować. Ale nie.. nie dało mi ;P

Skoro kredyt to może wybierzemy się do banku? Otóż wybraliśmy się i to co ja wiedziałam.. mąż dojrzał wszystko na własne oczy i przyznał mi rację, że nie jest to coś, bez czego żyć się nie da.
I od kilkunastu dni czuje się lżejsza, nie martwi mnie nic, nie siedzi w głowie. Naprawdę!

To, że mamy pracę na czas nieokreślony, obecnie w miarę stabilne zarobki, nikt nie powie mi, że za 5 lat w tym samym miejscu będziemy z finansami i będzie nas stać na spłatę raty kredytu. Ja wolę być kowalem swojego własnego losu, niż ufać, że po drodze nic się nie spierniczy.

 O nie, nie dla mnie takie życie. Mówią mi, że głupia jestem, bo wkładam już teraz w wynajem pieniądze, ale guzik prawda. Owszem, nie mieszkam tu za darmo, prąd, wodę i gaz używać będę wszędzie tak samo, czy w domu własnym osobistym, czy na wynajmowanym, więc opłaty są te same, jedyne koszty jakie wzrastają to opłata odstępnego, która dla nas nie jest tragiczna, bo więcej zapłacilibyśmy za dojazdy do pracy tutaj (bo czy dałoby się ją zmienić od razu w nowym mieście? Nie wiadomo, a jeśli nawet to czy byłaby ona równie stabilna?)

Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw ja wiem, że jest to najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć. Wolę dłużej budować, wyposażać nasz dom, ale za własne, zapracowane pieniądze. Gdyby może bank miał stałe oprocentowanie i wiedziałabym, że danego roku i przez kolejne rata spłacam taką samą ratę to byłabym w stanie to przełknąć, ale wiedząc, że na obecną chwilę kredyty są na bardzo niskiej stopie procentowej, a już jest pewne, że nie będą maleć tylko wzrastać, ba, od Nowego Roku znów idą w górę to ja podziękuję. Bo zaczynając z ratą np. 1000 zł, później trzeba by było płacić np. 1300 zł. O nie, wolę nie sprawdzać tego na własnej skórze ;-)

Tak więc moi drodzy- jeszcze długo będziecie czytać o naszych pracach na budowie. ;-) Jednak plany na przyszły rok są oczywiście poczynione - okna, prąd, woda, a jak się uda to pomyślimy o centralnym. ;-) Przecież można wszystko też robić stopniowo. Mamy fajne mieszkanie obecnie (mimo, że małe), a więc głupotą byłoby z niego rezygnować i pchać się w banki, kredyty i długi. :P

Długo zajęło nam przedyskutowanie tego wszystkiego, jednak moje dociekliwe pytania przy doradcy w banku pozwoliły otworzyć oczy mężowi, że nic nie jest takie proste jak się na pozór wydaje na początku. Ile jest informacji, haczyków, o których niestety nawet przy podpisywaniu umowy nie ma wzmianki.. nie chcę. Dobrze przede wszystkim, że nie muszę.. że możemy podjąć decyzję najlepszą dla nas i żyć sobie dalej jak do tej pory ;-)

Tadaammm!! Nadal będę wolnym człowiekiem ! :):):)

25 grudnia 2015

Święta 2015

No tak, mamy Święta - czeka się na nie cały rok. Przez te dni zwykle jest weselej, gwarniej, zjeżdżają się bliscy. W naszym przypadku jest to jedna z sióstr, druga co prawda została za granicą, ale mają tam swoją małą rodzinę, znajomych, rodzeństwo, a więc nie są sami, jest równie gwarno jak tutaj, u nas w polsce.

To są nasze drugie Święta jako Małżeństwo i choć na początku wydawało mi się, że ciężko będzie pogodzić te dwie rodziny, we wspólnym spędzaniu czasu.. tak teraz wiemy komu warto poświęcić czas i dla kogo ile znaczymy, a więc w sumie wszystko samo się jakoś rozwiązało.

Ja muszę tylko sobie tak rozplanować ten tydzień, by jak najwięcej było spotkań z siostrą i szwagrem. Liczę na to, że uda się nam kilka razy spotkać, bo ostatnio było z tym ciężko, gdy byli na urlopie ;-)

Już jutro znów jedziemy w mojego domu rodzinnego i oboje się cieszymy na tą myśl :D
Uwielbiam ja swój dom, w nim zawsze jest gwarno, każdy ma coś do powiedzenia, nie ma sztucznej atmosfery. No i dla mnie najważniejsze - Mąż uwielbia też tam przebywać i czuje się "jak u siebie".

Dzień przed wigilią Mąż poszedł po naszą, sztuczną choinkę z zeszłego roku, a przyszedł z żywą, małą choinką w donicy ;-) Z planem, że posadzi ją na naszej działce ;-) I kiedyś będzie ona dużą choinką w sam raz do salonu. ;-)

No przecież niech mu będzie! Jaki dumny wrócił, z racji, że nie mieliśmy ozdób przygotowanych, improwizowałam.. tym co miałam ;-)
Może i bidnie, ale po naszemu :D


Kiedyś już pisałam, że odpuszczam i będę dobra dla tych, którzy nawet dla mnie nie są dobrzy?
I wychodzi mi to całkiem dobrze ;) Z bratem P. i jego żoną zaczęłam się dogadywać, z teściową i teściem też mamy poprawne stosunki. A wiec mnie to cieszy - jestem czysta. I już nawet nie interesuje mnie to, czy ktoś też jest do mnie równie przyjaźnie nastawiony czy nie. Ja jestem sobą i będę. Nie pozwolę się już zmanipulować i dać wkręcić w jakieś dziwne sytuacje. Jednak chyba zawsze tego dystansu troszkę będzie. Jednak możecie mi wierzyć bądź nie.. zobaczyłam się w ostatnim tygodniu całe 2 razy po kilka godzin.. i nie wytrącili mnie z równowagi ;D

Tymczasem wracam do pracy.. myślałam, że będę siedzieć sama w ciszy i spokoju, a tu już od rana kilku klientów i nawet.. sprzedaże mam. Normalnie.. że w Święta sobie ludzie nie darują. :P

16 grudnia 2015

gdyby ta doba była dłuższa..

Niestety nadal brak u mnie czasu na wszystko. Zupełnie wyłączyłam się z blogów, nie mam czasu wejść i poczytać, a co dopiero więcej napisać. Żyję w dużym stresie, by wszystko wyszło ode mnie do Świąt. Powoli się odkopuję z zamówieniami i wychodzę na prostą, ale pełnia szczęścia nastąpi dopiero w piątek- sobotę, jak wyślę wszystko co ma iść ;-)

Jedynymi przerywnikami w ciągu dnia jest czas na szybkie przekąszenie czegoś, lub nocną kąpiel. Cieszę się, że mogę dla kogoś wykonać prezent od serca. Atmosfery świątecznej zupełnie nie czuję,a  to przecież tuż tuż..

Jednak nasze Święta spędzimy.. w pracy. Pocieszajace jest to, że chociaż ja w pracy i maż w pracy - a nie jedno siedzi w domu :P Wiem, wiem czarny humor się mnie chwyta :D 2 dzień Świąt mamy wolny.. i teraz wybierz którą rodzinę odwiedzisz, tak by męża nie urazić :D haha ;)
W Sylwestra też pracujemy, ja dzień, Mąż noc. Nie ma co. W tym roku obstawieni jesteśmy konkretnie, ale mam nadzieję, że za rok..

... będzie piękna choinka, Mąż obok, dużo wolnego czasu i spełniające się marzenia. O! Ale to za rok dopiero.. jak przetrwać te 373 dni...?!


27 listopada 2015

Brak czasu

Kompletnie brakło mi czasu na wszystko.
Nie wyrabiam czasowo i mój dzień często teraz trwa 20- 21 godzin, a noc 2,3 godzinki. 

Masakra! 
Ale dam radę, niech tylko wyjdę na prostą ze wszystkim ;-)


Stąd moja nieobecność. Jednak mamy taki sezon - przed świętami ruch w interesie i każdy szuka prezentów. Coraz częściej wybierane są własnie te ręcznie wykonane.. 

Ale lubię to robić! To robię! 
Dziś przyszła mi pieczatka- taka moja, prefesjonalna, idealna :D
W końcu dorobiłam się własnego logo na pieczątce, nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i ją wypróbuję! Taka mała rzecz, a cieszy :D


9 listopada 2015

09.11.2015

U mnie chorowania ciąg dalszy, zmagania się z bólem również. Po nieprzespanej dzisiejszej nocy w końcu dziś poszłam zrobić badania z krwi, od razu za jednym zamachem walnęłam kilka innych i prawie 100 zł nie moje. O jacie! Ale mam nadzieję, że nie ma stanu zapalnego i ten ból brzucha to żadne groźne zapalenie. Na to liczę, bo oszaleję.

Weekend minął nam bardzo szybko i przyjemnie, czas z przyjaciółmi to jest to, czego człowiek potrzebuje. Wczoraj znów z moją rodzinką się zobaczyliśmy, odebraliśmy też zdjęcia od fotografa z sesji Chrześnicy i jej siostry i jestem zachwycona nimi ;-) Piękne laski ;-)

A ja dziś rozpoczęłam 6 dniowy maraton. Tak dawno nie było, że tyle dni w pracy po 12 godzin, ale co mi zależy ;-) Mam nadzieję, że chociaż ból odpuści i pozwoli mi w miarę możliwości funkcjonować.
Mąż dziś pojechał na budowę, trochę ogarnia, bo jutro i w środę przyjedzie mój tato i brat do pomocy i będą działać. Zamówiłam dziś też watę na ocieplenie stropu, a więc w piątek kolejny etap. Co kolejne materiały to droższe, oszaleć można :D

Oby w miarę szybko udało się tacie postawić resztę tych ścianek działowych. Chociaż teraz dzień krótki, a czasu wolnego mało. No ale liczę na to, że uda się zrobić wszystko to, co zaplanowaliśmy na ten rok. Przynajmniej będą do tego dążyć. Mąż będzie miał teraz ponad tydzień urlopu, a więc wyjścia nie będzie miał :P :P Zmuszę go :D:D Chociaż sam mówi, że tęskni mu się za budową, więc no :P

Chyba czas zabrać się za pracowanie, ale wcześniej kawkę sobie zrobię. Od czegoś trzeba zacząć, nie? ;-)
Przyjemnego tygodnia życzę! ;)

4 listopada 2015

Listopad z przytupem ;)

Witam w listopadzie!
Chyba nikogo nie zaskoczę jak napiszę, że ZNÓW jestem przeziębiona? Na szczęście teraz ma to wszystko dość łagodny przebieg i mam nadzieję, że się nie rozkręca, a powoli kończy, bo słowo daje, wykończę się, ale ja.
Organizm chyba miał dość po poprzedniej, długiej chorobie, jeszcze na koniec dowaliłam sobie 5 dniowym antybiotykiem, teraz aplikuję dzień w dzień w siebie szczepionkę, a więc pewnie na maksa osłabiony i na skutki nie trzeba było długo czekać. Do tego mam wrażenie, że od wczoraj mój brzuch zaraz eksploduje, noc średnio przespana, a więc rano ciężko zejść z łóżka, a na domiar złego nie przechodzi. Nawet nie wiem co to może być za bardzo, skąd ten ból, wcześniej nie zdarzał się nigdy taki. Ani rozkurczowe leki nie pomagają, przeciwbólowe ani tyle, mamy godzinę poranną, a ja już przekroczyłam dzienną dawkę leków, gdzie do wieczora? :D

Także no! Całkiem ciekawie jest, na nudę nie można narzekać, bo wciąż sobie atrakcje potrafię dostarczyć niemal na zawołanie.

W pracy dużo w pracy, ale nie mam na chwilę obecną sił nic zrobić. Ciężki klient od rana,. Dzwoniłam do szefa, ma być po 15 u mnie, mam nadzieję, że się pojawi na czas. Nie widziałam go dobre 3-4 miesiące i w sumie to nie mogę się doczekać że mnie odwiedzi :P Bo mamy do pogadania, o moim zamienniku. Zobaczymy czy będziemy mieć chwilę na taką rozmowę, czy tylko wpadnie i wypadnie, jak to przeważnie bywa. ;-)

Powoli kończę kawę i chyba nie mam wyjścia - muszę zabrać się do pracy. Bo jeszcze po godzinie 7 byłam przekonana, że zadzwonię do mojego zmiennika i poproszę go o zamianę.. ale przecież nie jestem cienias, dam radę :D

Niedzielne Bieszczady. Kocham, uwielbiam to miejsce! 



31 października 2015

Ostatnie podrygi października ;)

Ja znów nadaję z pracy.. chyba to już będzie taki stały punkt, bo w domu niby jestem ciągle na telefonie, ale już pisać ciężko dłuższe posty, no i nie chce mi się :D A tak siedzę sobie wygodnie.. chociaż nie nie jest to wygodne siedzenie po 12 godzin dziennie i dupsko boli :D ale no, pomijając ten szczegół. Siedzi mi się w miarę ok, wszystko na dziś zrobione, pozostało pościerać kurze w sumie, a więc to raz dwa i po wszystkim. Mogę się delektować ciszą, bo dzisiejszy dzień jakiś taki cichy jest, ruch praktycznie zerowy, ale to nic, miałam czas wszystkie zaległe tematy wyprostować, a więc od czasu do czasu i taki się przydaje.

Norma na ten miesiąc wyrobiona - czekam na premię :D:D Yuhu :D

Miałam jutro iść do pracy, ale stwierdziłam, że co mi tam - odpuszczam i dzięki temu mamy wolny dzień wspólnie z Mężem. Pewnie teraz dziwne wyda się Wam to co napiszę... ale jutro na groby się nie wybieramy ;-) Cała Polska ruszyła, ale ja jak zawsze się wyłamuję. Ogólnie to nie rozumiem tego bum w okresie 1 listopada. Nie rozumiem, że ludzie odwiedzają groby raz do roku, posprzątają i postawią jak najbardziej pokaźny znicz, kwiaty, ubiorą najlepsze wdzianko itp. itd..

Ja na cmentarzu u dziadków, siostry, czy znajomych bywam w miarę możliwości dość często, odwiedzamy bliskich mi (bo mąż nie ma nikogo z rodziny na cmentarzu) a wiec nie czuję potrzeby byc tam też 1 listopada. Pojadę 10 i wierzę, ze też będzie dobrze. ;-)

Tak więc jutrzejszy dzień spędzimy razem .. w bieszczadach ;-) Taka piękna złota jesień jest, że aż mi żal, że jeszcze nie byliśmy tam w tym roku. Także czas to zmienić, mam nadzieję, że nikt nie wpadł na taki pomysł jak my i będzie względny spokój, by być ze swoimi myślami sam na sam ;-)

Niesamowite jest to, że już juro przywitamy kolejny miesiąc - miesiąc naszej przeprowadzki - to rok temu przeprowadziliśmy się tutaj, to rok temu rozpoczęłam pracę w firmie w której teraz pracuję i to rok życia o jakim zawsze marzyłam. Serio!

Ostatnio po zakupach idziemy do samochodu:
-Mężu zawsze o tym marzyłam!
Mąż zdezorientowany: a o czym?
- O tym, że będę mogła decydować co włożyć do koszyka, kupić to co mi się podoba w sklepie, ugotować to na co mam ochotę.. to takie..hmm dorosłe!
- No od dobrych 8 lat jesteśmy uważani za dorosłych,a  Ty dopiero załapałaś?
 I czar prysł ;P A naprawdę przez moment byłam taka.. wolna ;-))) No dorosła :D o! 

Jednak ten rok nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, był bo był, nasze życie było raczej monotonne, bo praca, budowa, krótki wypad gdzieś dalej, nic ciekawego można powiedzieć.. ale ta codzienność, nasza... jest dla mnie nadzwyczajna! o ! ;)

26 października 2015

26.10.2015

Dobra, dość chorowania - jesteśmy zdrowi ;-) 
I mam nadzieję, że tak zostanie już na długo długo, wcale nie tęsknię i zapewniam, że tęsknić nie będę. 

Wczoraj imieniny mamy, oj jaka ona była szczęśliwa! Zadowolona ;-) Cieszę się bardzo, że tym prezentem sprawiliśmy jej mnóstwo radości ;-) Już planowała jak dziś będzie szyć, ciekawa jestem co wyjdzie spod jej ręki ;-) Także wiem, że to prezent trafiony w 100 %.

Wczoraj Mąż szedł do pracy na noc, a więc wróciliśmy do domu w miarę wcześnie, miałam chwilę dla siebie, by odpocząć, zrelaksować się przed dzisiejszym dniem. Dla mnie poniedziałek to zawsze stres w pracy, bo wiem, że dużo do ogarnięcia mam w jeden dzień po nieobecności tygodniowej. No ale, już pooowoli się wygrzebuję, a więc nie jest aż tak źle ;)

Ostatnio wkroczyłam do każdego możliwego lekarza, by przebadać się od stóp do głów, jest w sumie dobrze, ale nie do końca, czeka mnie aż 3 miesięczna szczepionka, by uodpornić się już mam nadzieję na zawszę i zwiększyć swoją odporność na maksa. Mój organizm faszerowany był kilka lat lekami na śniadanie obiad i kolację, no nie czarujmy się - dałam mu w kość, przez co na zdrowiu całego organizmu się odbiło, ale mam nadzieję, że ta szczepionka pozwoli mi przejść bez większych ekscesów kiedyś ciążę oraz ogólnie późniejszy czas ;-) Cena jej mnie zabiła, bo to grubo ponad 300 zł, ale czego się nie robi dla zdrowia. Trzeba odmówić sobie czegoś  i postawić na zdrowie. 

Dni mijają nam w trybie błyskawicznym, dzień jeden goni drugi, a więc na nudę nie można narzekać, wiecznie jest coś do zrobienia, a i czasu brakuje, by na spokojnie wszystko ogarnąć. W najbliższym czasie szykuje się nam kilka spotkań towarzyskich i jak niektórych nie mogę się doczekać, tak innych znów marzę, by mieć to za sobą. 

Już mamy też powoli rozpiskę na śluby w przyszłym roku jak i te za 2 lata :D Normalnie teraz to trzeba będzie siąść i się załamać. Co prawda teoretycznie mamy też jeszcze w tym roku jeden ślub, ale zdecydowaliśmy się, że na niego nie idziemy ;-) Bardzo sama lubię śluby, a więc pewnie niektóre zaliczymy, bo z pewnością nie na wszystkie będziemy mogli sobie pozwolić ;-) 

Wstępny projekt kuchni mam, czekam jeszcze na poprawki, które sobie wymyśliłam i mam nadzieję, że powoli osiągnę to czego chcę. Jednak widzieć coś "na żywo" to dość duże ułatwienie. 

21 października 2015

21.10.2015

Chciałabym napisać, ze w końcu jestem zdrowa, ale niestety tak nie jest. Wciąż każdego dnia towarzyszy mi mój przyjaciel kaszel. Aż czasem się boję, że to się przerodzi w coś gorszego, ale szybko ucinam te myśli, bo nie mam czasu na nic gorszego :P
Niestety teraz Mąż siedzi w tym, moja Chrześnica też, a więc jak widać łapie wszystkich po kolei. To, że zaatakowało mnie i męża to się nadziwić nie mogę, bo my zawsze mega odporni na te wszystkie zarazki, które latają w powietrzu, a tu proszę.

Ja dziś w pracy, ale weekend mam wolny i planuję go wykorzystać.. imprezując. No jak można inaczej? Nie pamiętam wolnej niedzieli bez żadnej imprezy, ale co zrobić. Tym razem mama postanowiła urządzić swoje imieniny. W sumie to dobrze, bo spotkam się z rodziną, z którymi po wyprowadzce często się niestety nie widuję. A bardzo ich lubię ;-)

Już dawno stało się faktem to, że prezent dla rodziców, czy kogokolwiek z rodziny wymyślam.. ja. Uciążliwe jest to, bo nigdy nie ma żadnej propozycji, ale w tym roku nie miałam w sumie problemu z prezentem dla mamy, zwłaszcza, że składamy się na niego we 4 osoby ;-) i postawiliśmy na.. maszynę do szycia. Stara mamy się zepsuła, woziłam od czasu do czasu swoja, gdy chciała coś zrobić, ale dla niej to była i tak czarna magia, bo ma trochę już elektryki w sobie, panel wyświetlany itp. No i przeglądałam mnóstwo modeli, ważne było by była prosta w obsłudze - i jest! Znalazłam, zamówiłam, dziś Mąż odebrał ją ze sklepu. Zostanie mi ją zapakować i patrzeć na radość mamy! Wiem, że będzie prze szczęśliwa, bo odkładała sobie wciąż jej zakup z racji, że kilka stówek trzeba na maszynę dać, a zawsze są ważniejsze wydatki, wiadomo. ;)

Z racji, że od dawna pragniemy zwierzaka i wszystkie nasze typy (psie) odpadają,a bo gubi za dużo sierści, a bo za małe nasze mieszkanko dla niego, a bo to, tamto.. a że nasza potrzeba (chociaż bardziej moja) jest duża postanowiliśmy poszukać.. kota! ;-) Już nawet znaleźliśmy idealną rasę dla nas, teraz czekamy tylko na znak, czy uda się go przetransportować, a jeśli nie poszukamy jakiegoś na miejscu. Brałam też pod uwagę.. jeża..ale średnio chyba można się z nim poprzytulać :D

No nie czarujmy się, czuję się tutaj samotna, czasem całe dnie siedzę w domu, gdy Mąż w pracy, mimo, że organizuję sobie cały dzień od rana do wieczora, wyjście tu, tam, zrobić to tamto.. to brakuje kogoś z boku, by był, po prostu był. Ja jestem przyzwyczajona do ciągłego gwaru, ciągle ktoś się kręci pod nogami.. a tu nic, cisza. Godzinna, czy dwugodzinna rozmowa z sąsiadką nawet tego nie zaleczy.. tej samotności w obcym mieście.

Generalnie dostałam wolną rękę co do wyboru rasy, jednak z zastrzeżeniem co do jednej. No nic, trzeba się dostosować, bo ja bym postawiła na kociaka, który sierści nie ma.. nie miałoby się co lenić :P:P No ale nie to nie, znalazłam ideał  i będę dzielnie czekać na moją nową miłość ;-)) może w końcu się doczekam...

16 października 2015

16.10.2015

Jak pisałam dobry tydzień temu, że rozłożyło mnie na całego z chorowaniem, tak jeszcze do dziś czuję się kiepsko i mój organizm powoli chyba jest zmęczony ciągłym katarem, bólem gardła i kaszlem. Owszem, coś się poprawia powoli stopniowo, ale jak dla mnie zdecydowanie zbyt wolno. Chrypka powoli ustępuje, ale wciąż mój głos jest okropny. No, ale pracować trzeba, miałabym wyrzuty jakbym zostawiła moich pracodawców z tym "problemem" znalezieniem pracownika na moje miejsce. Nie ma łatwo, kiedy się wie, że za bardzo nie ma kto zastąpić.

Wczoraj już ostatni raz widziałam się z siostrami. Aj szkoda, ze te dni tak szybko minęły i przeleciały w mgnieniu oka. Widywałam się z nimi w miarę możliwości i wolnego w pracy, ale to już nie to samo. Niemniej jednak z jedną zobaczę się znów niedługo - na święta BN, jednak druga pewnie dopiero w kwietni, bądź w gorszej opcji na wakacjach, kiedy to zjedzie na stałe.

W temacie budowy to w sumie wiele zmian nie ma, zakupiliśmy jedynie  pustaki połówki na reszte ścianek działowych i jeśli to się skończy będziemy myśleć o wacie do ocieplania stropu :) Niby już tak wiele zrobione, a jednocześnie niewiele w porównaniu z tym co nas jeszcze czeka. Dostaliśmy zgodę na przyłącz pradu i decyzję, że mają czas do października 2016 roku ;-) Oszaleli, złożyliśmy pismo o przyśpieszenie i może po nowym roku sie uda zrobic prąd, o ile zima nie będzie sroga.

Szczerze to na to liczę, bo w sumie wcześniej pasuje mieć ten prąd by można było już coś w środku robić gdy wstawi się okna. A nie czekać na listopad. Wiem, że to umowna data, no ale liczyć na to że się sprężą szybciej niż później? Nie lubię zdecydowanie.

Wczoraj byliśmy na sesji zdjęciowej z moją chrześnicą, załapała się też jej siostra :P A więc będzie myślę świetna pamiątka zarówno dla jednej jak i drugiej. Pewnie będę się niecierpliwić, no ale mam nadzieję, że szybko te 3 tygodnie miną i będziemy mogli zobaczyć efekty ich pozowania. Współpracowały pięknie obie, ta 4 miesięczna, jak i 4 letnia. ;-) Uważam, że taka sesja na każdą okazję będzie trafionym pomysłem. Obawiałam się, a nie potrzebnie :)

Jakiś czas temu skończyłam też z farbowaniem włosów w domu, na własną rękę i muszę przyznać, że widzę efekty. W końcu włosy przestały mi się kruszyć. Nie sądziłam, że się uda to wyeliminować tak szybko. A tu proszę. Odrosty jedynie robię co jakiś czas i jest super. Kondycja ich znacznie się poprawiła, może nie są jeszcze idealne, ale idzie ku dobremu. Traktowanie ich farbami z rozjaśniaczem zrobiło swoje, chyba coś koło7-8 lat to robiłam, a więc miały prawo się w końcu przeciwstawić. Myślę, że jeszcze pół roku i nawet końcówki ich będą idealne. A i z prostownicy już nie korzystam tak często, zostawiam je w nieładzie, niech mają też coś od życia. A nie tylko katowanie ich gorącą temperaturą niemal każdego dnia.


7 października 2015

Powalona na łopatki;/

Ale mnie połamało! Rozłożyło i puścić nie chce, a raczej się pogłębia.

Niedawno pisałam, że miałam mieć pod opieką 2 dzieci na jakiś czas. No i miałam, jedno gile po pas, drugie też zakatarzone jeszcze. Zaraziły kobietki moją mamę, siostrę,a teraz jeszcze mnie! Ale to chyba jakaś mutacja przyszła do nas z tej angielskiej ziemi, bo normalnie ledwo dycham!

Nie pamiętam, kiedy tak chorowałam, no i nawet kroplówki ze szpitala, które przyniósł mi mąż nie pomogły za wiele, wczoraj inhalacje trochę przyniosły ulgę, ale chwilową - przynajmniej zasnęłam sobie w miarę spokojnie, mimo, że kilka razy w nocy się budziłam, a po godzinie 6 dzwonił 2 razy do mnie nieznany numer! Oszalał, nie odebrałam oczywiście, bo dość, ze głos prawie straciłam, to przecież noc jest i nie czas na jakieś rozmowy. Oddzwoniłam 3 godziny później, ale cisza. Ludzie to jednak są szaleni!

Mam nadzieję, że wyzdrowieję do niedzieli - w końcu wielki dzień! Chrzest Małej Gwiazdeczki ;-) Ja w przeciwieństwie do siostry się niczym nie stresuję, bo czym? Ale ona panikara oczywiście. Za bardzo nie wiem jak się ubrać w tą pogodę, czy sam żakiecik wystarczy, czy jednak postawić na kurtkę. Ciężko z tym wszystkim :P Faceci nie maja nigdy problemów ;D

Olałam dziś ogólnie temat pracy, naprawdę czuję się jak z krzyża zdjęta :P Nawet jedzenie mnie nie cieszy, bo nie czuję  w ogóle smaku, no ale mam nadzieję, ze mimo wszystko teraz będzie lepiej jak gorzej. Wczoraj pewnie dołożyłam sobie tym, że poszłam z dziewczynkami na plac zabaw ( 2 lata i 4, byliśmy we 2,czyli ja i mąż i był problem z ich upilnowaniem, serio! Mimo, ze każdy miał "swoją" :D Zgodnie stwierdziliśmy z mężem że taka różnica wieku dzieci nie dla nas :P

A tak ogólnie to leci, dni płyną ogromnie szybko, albo coraz więcej spraw do załatwienia? Nie wiem, wiem jednak, że chciałabym choć jeden dzień poświecić nam i tylko nam. Ponudzić się chociaż we własnym sosie. A tu nie zapowiada się na chwilę obecną żaden luźniejszy dzień, ale ale.. przetrwamy też gorący okres w pracy, później będzie tylko lepiej..:)

Dobra, odpoczęłam troszkę, idę nastawić wodę i będę się grzać od środka - bo na zewnątrz mam od męża mały sprzęcik, który grzeje mnie od zewnątrz :P mały grzejnik - znaczy się ;) bo w pracy nie mam jeszcze ciepłych kaloryferów ;(

2 października 2015

Plany, plany, plany.. ;)

Ale się w ostatnim czasie zrobiłam produktywna :D Notka za notką :D
Na budowie znów ruszyły prace - ścianki działowe idą w górę. Dziś pierwszy dzień co prawda, ale powoli, powoli i się wszystko ogarnie. Bez pośpiechu, bo mamy czasu trochę.

Podjęliśmy też decyzję w sprawie kredytu, na wiosnę ruszamy ze.. WSZYSTKIM, czyli albo jeszcze zimą się tam wprowadzimy, bądź na wiosnę. Jak uda się oczywiście mężowi przenieść z pracy ;-) Ale wierzę mocno, że tak. Jestem przerażona podejmowaniem tych wszystkich decyzji, ale trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i tym sposobem zaczynam od.. kuchni ;-) Jej wstępny projekt jest tworzony. Jeśli już go będę mieć z pewnością się pochwalę. Na drugi ogień pójdzie łazienka - bo coś czuję, że mimo, że wiem jak to wszystko ma wyglądać to będzie nie mały problem z tym wszystkim - zwłaszcza, że wanna ma być wpuszczana w podłogę. A i postanowiliśmy prysznic w łazience też zrobić :D Lubię mieć wybór ;-)

Szkoda nam wynajmować mieszkanie, płacić za nie, gdzie w tym czasie możemy mieszkać na swoim. Jedynym problemem będzie zmiana pracy, ale może uda się to wszystko jakoś zgrać w czasie, na to po cichu liczę. Zawsze jakoś pozytywnie się wygrzebywałam ze wszystkiego, więc teraz nie może być gorzej?

Intensywnie też myślę czy robić kominek w salonie. Naprawdę! Ja dusza romantyczna zastanawia się nad tym wszystkim, kiedy wcześniej bez tego elementu sobie nie wyobrażałam własnego domu ;-) No ale to temat jest jeszcze do dyskusji, a co ;-) Może jakiś szczególnie mnie zauroczy?

Oficjalnie zostałam poproszona o bycie mamą chrzestną i.. oficjalnie zaczęłam się tym stresować. A mianowicie prezentem. Czy myślicie, ze sesja będzie fajnym pomysłem? ;-) Dla mnie idealna pamiątka, ale czy spodoba się?;-)

29 września 2015

Koniec

Jutro koniec miesiąca, dziś zamknęłam już ten miesiąc w firmie, a jutro muszę zamknąć w naszej. Nie lubię końca miesiąca, papierkowych tematów, wszystkich rozliczeń, zwrotów, aj!
Ale na szczęście jest on tylko raz w miesiącu :D Więc da się przeżyć. A teraz jeszcze jest nie małe z tym zamieszanie, bo Księgowość wprowadziła zmiany wczoraj i poprawiać trzeba było wszystko, by się zgadzało.

Siostra w Polsce od niedzieli, ale ja nawet się z nią nie zobaczyłam, wcale mi nie jest z Tym dobrze, ale stwierdziłam, że nie ma co stawać na głowie, bo i tak to nic nie da. Jutro się miniemy, bo ja jadę z mężem do domu rodzinnego, a ona do domu męża. Ale już nie wnikam w to wszystko. W każdym bądź razie zaprosiłam ich na czwartek na obiad. Zobaczymy czy skorzystają, bo coś czuję, że podwójne macierzyństwo siostrę trochę zmieniło ;-) No ale nie wyprzedzam faktów, zobaczymy. Dzieci na pewno mi na chwilę zostawi - ok. 4 godziny, a więc może chociaż nimi się trochę nacieszę skoro siostrą nie mogę. ;)

Dziś w sumie ciężki dzień za mną. Mnóstwo pracy, ale najważniejsze, jest to, że mogę odetchnąć. Wykonałam założony cel przez szefa na ten miesiąc o kilkadziesiąt pozycji. Myślę, że będzie ze mnie dumny, co zaowocuje wyższą pensją na moim koncie w najbliższych dniach. Nie mogę się doczekać i liczę na to, że się nie rozczaruję!

Niedawno mieliśmy mały maraton znajomych, ale dobrze, ze już po, bo przyznam, że codzienne przygotowywanie przekąsek, sałatki, mimo, że nie było mocno wymagające i w między czasie robiłam milion innych rzeczy łącznie z prasowaniem to wymęczyło mnie. Lubię porządek w domu, wtedy czuję się zrelaksowana, jak panuje pewien ład, który sobie ustalam gdzieś w głowie.

Wczoraj ten ład, porządek i wszystko inne zostało zburzone. Tuż po godzinie 8 rano zapukał do nas "fachowiec od gazu" i zamontował nam jeszcze grzejniki, a dokładnie dołożył do grzejników po 5 sztuk żeberek i dodatkowo wykonał instalację  grzejnika w łazience. W końcu się doczekaliśmy tej chwili, że nasza łazienka posiada grzejnik, co da nam znaczny komfort używania tej łazienki zimą. Walczyliśmy o to pełny rok z właścicielką. W końcu się udało co mnie bardzo cieszy. Jednak wiercenie w ścianie, spawanie rurek i inne cuda sprawiły, że mam w domu syf. Tak, lepiej tego nie można nazwać. Przed godziną 19 pożegnał mąż Pana i odetchnął z ulgą, że nie musi już siedzieć na kanapie, bo sie nudził ;-) A ja nie zgodziłam się na to, by zostawić go samego w mieszkaniu na cały dzień ;D

Szkoda mi trochę właścicielki, że znów musiała wkładać gotówkę w fachowca, ale to wina tylko i wyłącznie jej, bo przecież w listopadzie firma oddała to mieszkanie do użytku i od początku, ba! gdy nawet remont nie był zakończony zgłaszaliśmy że nie ma grzejnika w łazience. A przecież powinno to być najcieplejsze pomieszczenie w domu. Ale najważniejsze, że już jest, jednak ona jest biedniejsza o ponad tysiaka. A mogła to mieć przecież zrobione w kosztach tamtego remontu.

Dziś już została zakupiona farba olejna i zajmiemy się chyba łazienką pierwsze, bo pomalujemy rurki jutro rano i wyjdziemy z domu, a wszystko wyschnie pod naszą nieobecność. Wczoraj nie miałam sił już nawet sprzątać. Pościerałam z grubsza to co mnie raziło w oczy i w łóżku wylądowałam po godzinie 22, co do mnie nie podobne. Ale.. raz nie zawsze!

Teraz dopijam zimną już kawę i lecę posprzątać w moim punkcie,liczę, że już nikt nie zjawi się  mnie do 20 ;D W końcu mam czas podnieść z parapetu gazetę, którą przyniosłam wczoraj i czytać. Chwilo trwaj do 20! :D

24 września 2015

Zbiegani, zalatani ;-)

Ostatnimi czasy jesteśmy bardzo zajęci, może zabiegani to za duże słowo i w sumie nie pasuje do sytuacji, ale prawdą jest, że nie mamy czasu dla siebie za wiele. Jak nie praca to spotkania towarzyskie i tak ostatnie dni to dzień w dzień coś, często do późnych godzin nocnych, a następnego dnia trzeba wstać do pracy. Później w pracy ciężko jest przetrwać 12 godzin po ledwie przespanej nocy i tak zmęczenie się kumuluje.
Nie zanosi się na nic lepszego przez kolejne 3 tygodnie, bo przyjeżdżają siostry na urlop, pierwsze jedna, a w międzyczasie druga na chwilę. Nie mogę się doczekać aż usiądziemy wszyscy przy jednym stole. Do tej pory nie zdarzało się, że mieli w tym samym czasie urlopy, ten jest ich pierwszy wspólny od hm.. 3-4 lat ;-) Także będę mogła je zobaczyć, nacieszyć się nimi wspólnie. Chyba nie muszę wspominać o tym, że się cieszę? Oczywiście nie ma tak dobrze i kiedy to oni mają urlopy ja  będę siedzieć w pracy, ale tak czy siak mam nadzieję, ze uda się nam kilka razy zobaczyć.

W czasie ich obecności będzie chrzest najmłodszego członka rodziny, dziewczynki, której będę miała zaszczyt być Mamą Chrzestną. To już po raz drugi, na 3 dzieci, którzy ma moje rodzeństwo, a więc tym bardziej czuję się doceniona, że to znów mnie dosięgnie to wyróżnienie.

To, że dzieci kocham wiedzą wszyscy nie od dziś. Staram się im dawać siebie, a nie drogie prezenty. Obecność dla dziecka jest cenniejsza - tak mi się osobiście wydaje. Zamiast wydać 100 zł na zabawkę, która będzie leżeć długo i bez celu w kącie wolę wybrać się z dzieckiem na plac zabaw, zabrać do zoo, pokazać coś, pokazać po prostu trochę świata. To lepsze - takie jest moje zdanie ;-)

Wspomnienia - to je możemy budować od najmłodszych lat. Ja posiadam kilka swoich, gdy spędzałam czas z moją chrzestną. Teraz nasze kontakty są słabsze, odległość, brak czasu, ale wciąż jesteśmy sobie bliskie i mamy wspólnych wspomnień mnóstwo ;-)

Przebrnęłam wczoraj przez spotkanie, którego się bardzo obawiałam, miałam ścisk brzucha, naprawdę! Ale nie było źle, a świadczyć o tym może godzina, kiedy to opuścili nasze mieszkanie (2! aa!). A więc chyba jeśli się nic nie zmieni będzie można powoli, powoli się przekonywać do towarzystwa. O ile nic im nie wpadnie głupiego do głowy ;-) Kredyt zaufania z ich strony został nadszarpnięty, teraz może jakoś powoli uda się to odbudować. Nie chcę pamiętam o tym co złe, rozpamiętywać.

Co prawda ten weekend mamy wolny, ale mamy ręce pełne roboty w firmie. Jednak już lepiej, bo razem, a w ekipie zawsze czas przyjemniej leci i szybciej praca idzie. Może uda się jeszcze w sobotę zaprosić do siebie Teściową? Kto wie, może skorzysta z zaproszenia, bo Teść nagle postanowił ją opuścić na kilka dni. Moim zdaniem nie jest to dobre zagranie z jego strony. Ale to ich życie, ja postaram się jakoś zająć jej głowę, choć na chwilę, by nie poczuła się kompletnie opuszczona. Ja bym się tak poczuła.

Wiecie co? Zawsze byłam mega zawzięta, długo chowam urazę do kogoś, kto mnie zrani. A w ostatnim czasie postanowiłam odpuścić, nie denerwować się tym co nieprzyjemne, nie dokładać w swojej głowie historii i nie myśleć do przodu jak to może coś być złe, niewypałem itp. i.. jest mi lepiej. Ludzie wydają się nagle być bardziej życzliwi, więcej komplementów słyszę, więcej się uśmiecham i mąż to nawet zauważył że jest ze mną lepiej i nie bucha mi para z uszu na niektóre nazwiska. :D
 Warto czasem odpuścić, starać się wymazać z pamięci to co złe, dać kolejną szansę osobie, która być może na to zasługuje? Gdybym nie dawała ich nie przekonałabym się o tym. Wiem jedno, chcę to zmienić. Nawet tym najbardziej zawistnym często miękną serca, kiedy ja do nich podchodzę z uśmiechem, dobrym słowem. Naprawdę, to działa ;-)

Chyba robię się dobrym człowiekiem po całości! :D
Bo skromna to jestem całe życie ;D:D:D





19 września 2015

Za dobra egoistka

Weekend ten spędzam w pracy. Może to i dobrze. Mam trochę czasu na myślenie, na wyłączenie się z wszystkiego i przemyślanie pewnych spraw na sucho, na trzeźwo. Ogólnie, nie, nic się nie stało, nic się nie dzieje. Ale chyba co jakiś czas w swoim życiu robię sobie analizę.. swoją analizę i widzę co robię źle, co powinnam zmienić, nad czym popracować, a co się udało osiągnąć.

Mam żal, sama do siebie, że mam tak mało czasu dla siebie. Mało takich chwil, zatraciłam się w tym wszystkim, a ja potrzebuję czasem egoistycznie o sobie pomyśleć, choć na chwilę. Fajną jestem chyba córką, dobrą siostrą, super żoną, a jaka jestem sama dla siebie? Zawsze mocno wymagająca. Dużo biorę na siebie i do siebie, a później od nadmiaru tego wszystkiego nie potrafię sobie poradzić. Mam nadzieję, że niedługo to się zmieni.. że będę bardziej odporna na krzywdy tego świata.


Mi za bardzo szkoda ludzi, każdemu chciałabym jakoś pomóc. By było komuś lżej. Tak cały ten tydzień i następny postanowiliśmy pomóc dziadkowi. Babcia nie powinna już zostawać sama w domu, pamięć nie ta, może otworzyć drzwi każdemu, a i lepiej być na posterunku, by nie zrobiła nic co mogło by jej życiu zagrażać, a ma różne pomysły. Zawsze dziadzio z nią był, całe dnie i noce. Do sklepu biega z językiem na brodzie, a sam przecież nie jest najmłodszy, też chciałby mieć chwilę odpoczynku. Narzeka na zdrowie, a zawsze odkładał siebie na 2 plan, bo nie było kiedy iść na jakąś rehabilitacje nawet. Ale powiedziałam dość! Przecież można być przez chwilę egoistą. Sama wiem jak tego potrzeba. Powiedziałam więc, że stanę na głowie, ale 2 tygodnie dzień w dzień są dla niego, może wyjść z domu sobie na tą rehabilitację, pospacerować, nabrać dobrze w płuca świeżego powietrza. Należy się! I tak tydzień już za nami zmian u babci. 3 godziny zawsze możemy jakoś zorganizować. Jednego dnia nie mogliśmy to córka poszła, można? Można! Trzeba chcieć.

Dziadek jest nam wdzięczny za okazaną pomoc, a ja widzę, że odżył. Więcej się uśmiecha, widać, że znów zaczęło go cieszyć to życie. Może wyjść z kimś zamienić zdań kilka, uśmiechnąć się do masażysty, porozmawiać, czy nawet ponarzekać. Ktoś go wysłucha. A ja kiedy słyszę słowo "dziękuję" i widzę mokre oczy sama jestem wzruszona. Że tak niewiele czasem do szczęścia potrzeba.

Odwiedziliśmy też drugich męża dziadków. Kolejne ciężkie rozmowy dla nich, łzy w oczach. Martwią się, to jasne. Nie mają z kim porozmawiać. A ja mam to do siebie, że często "otwieram" ludzi, zaczynają mówić co ich gryzie, chcą się wygadać. Wygadali się, pomogłam na tyle ile mogłam, obiecałam, że zrobię co w mojej mocy i zakończę i tą misję sukcesem. Ich też nie mogę zawieźć, bo wiem, że liczą na mnie. Wierzą we mnie. Mąż też. Dziękują mi już, chociaż tak na prawdę jeszcze nie wiem, czy się wszystko uda. Mówią, że cieszą się, że jestem w ich rodzinie. To mocno mnie dowartościowuje, naprawdę. Tylko czy ja jestem w stanie to wszystko pokonać, ogarnąć tematy związane tak na prawdę z rodziną męża, owszem teraz to już moja też, dostałam w spadku ją ponad rok temu. Ale czasem się boję, by ktoś nie odebrał tego źle. Chociaż pewnie i tacy się znajdą jak się poszuka.

Kolejny tydzień mam trochę wolniejszy w pracy, a więc co za tym idzie będą spotkania. W końcu długo wyczekiwane przeze mnie i nią spotkanie z przyjaciółką. Matko, jak mi brakuje tych naszych spontanicznych spotkań, kiedy to wsiadaliśmy w samochód, czy to jedna czy druga i jechaliśmy do siebie. Teraz zgrać jest się nam ciężko, ja pracuje, ona pracuje, maż pracuje i żeby było dla każdej stron wygodnie trzeba się nagimnastykować. Na samą myśl mam uśmiech na twarzy i przebieram nogami z niecierpliwością ;-) Ale żeby nie było, że nie będziemy produktywne.. będziemy robić projekt kuchni, naszej kuchni, mojego królestwa :D

Zaplanowane tez mamy odwiedziny u mnie w domu, pojechanie na działkę, zabrania już z niej niepotrzebnych sprzętów z tamtego garażu, bez sensu, by tam zimowało.
Planuję też odwiedzić dentystę, spotkać się z bratem i żoną męża. o chyba najtrudniejsze co mnie czeka w przyszłym tygodniu i na samą myśl mam uścisk w brzuchu.

Ale to jest jedna z rzeczy którą chcę zmienić. Chce naprawić kontakty braci, chce by mieli w sobie oparcie takie, jakie ja mam w siostrach, mimo, że ich przeciez nie widzę częściej niż dwa razy w roku. Jak będzie nie wiem, ale wyciągam rękę. To juz od nich zależy czy skorzystają i w końcu zakończą bezsensowną grę.

A dziś? Dziś będę idealną egoistką. Tuż po godzinie 20 zamknę drzwi w pracy, wsiądę do samochodu, wejdę do domu, włączę głośną muzykę, odkręcę gorącą wodę i będę sama dla siebie. Będę siedzieć godzinę pod prysznicem i zmywać zmęczenie, później naleję sobie szklankę wody, będę udawać, że w środku mam pyszne, musujące wino i po prostu będę... będę robić NIC. Mąż w pracy, dzisiejszy wieczór mój.

A teraz zejdźmy na ziemię. Scenariusz owszem, pewnie się spełni. Tylko nie będę robić nic, będę tęsknić za mężem i czekać na 7 rano, aż wróci do mnie, czule szepnie do ucha, mocno przytuli i zrobi mi pyszną kanapkę do pracy, odwiezie mnie do niej..  i kolejny dzień, tydzień ruszy, zatrzymam się pewnie dopiero znów jak opadnę z sił, za tydzień, może dwa. I zapytam siebie po co mi to wszystko, czemu nie odpocznę, czemu nie pomyślę o sobie i nie będę egoistką.

Chyba już nie potrafię?

17 września 2015

Domek - dach zakończony. ;-)

Dach zostań skończony, położony jak należy. Za wszystko już jest zapłacone, a więc możemy odetchnąć, że się udało zmieścić w założonym przez nas budżecie i w sumie końcowy rachunek wyszedł o jakieś tysiąc złotych więcej niż planowaliśmy. A więc uważam to za duży sukces, bo do samej blachy dopłaciliśmy 800 zł (brakło 1 rynny, 21 arkuszy blachodachówki, 1 blacha płaska) a więc jestem zadowolona, a 200 zł to już...nasze widzimisie ;-) Otóż chcieliśmy "czapki" na komin, nie takie standardowe, takie by się fajnie prezentowały, większe ;) 

Ogólnie dom w końcu wygląda jak dom, podoba mi się to, jak się prezentuje. Wygląda teraz na duży dopiero, bo wcześniej same mury nie dawały takiego efektu. Nie mogę się doczekać, kiedy się przeprowadzimy :D

Zobaczcie jaka u nas susza, kosić trawy nie trzeba było ;-) Chociaż pewnie wszędzie tak to wygląda :P



Na chwilę obecną mieliśmy zrobić tylko ścianki działowe w środku, ale idąc za ciosem stwierdziliśmy, że skoro nasz budżet nie został mocno nadszarpnięty z rezerwy to może uda się załatwić papiery związane z przyłączem prądu i gazu. Czeka się na to trochę, ale w sumie opłaty można zrobić, wiedzieć na czym się stoi na wiosnę ;-) Takie są przynajmniej plany, a jak będzie to się okaże wszystko. Z tego co już wiemy to trochę czeka się na te wszystkie zgody (ok. 3 miesięcy) ale to zalezy kiedy sa złożone dokumenty i kiedy ogłaszany przetarg, a więc nie ma z jednej strony pośpiechu, a z drugiej lepiej mieć to wszystko z głowy. Mowa tu oczywiście o skrzynkach, podłączach na działkę, nie do domu, bo to na wiosnę faktycznie, jak już będą te ścianki działowe i będę mogła wyrysować sobie na nich kontakty i zamówić odpowiednie ekipy do prac - obie już mamy wybrane, także to będzie z głowy, na szczęście ;-) 

Powoli gorący okres się kończy, wieczory stają się dłuższe. Trzeba posprzątać na działce drzewo, które zostało, pociąć i wywieźć do palenia, resztki blachy na złom i czekać na mojego tatę, aż będzie miał wolne w pracy, by mógł nam zrobić te ścianki. 

Marzy mi się, by tam na wiosnę 2017 już tam mieszkać ;-) Warto marzyć.. ;-)) i będę! 
Dziś przyszła do mnie cyganka i mi powiedziała, że widzi, że jestem dobrym człowiekiem, czystym i przez to wszystko idzie po mojej myśli. Może i to pójdzie?;))


14 września 2015

o wszystkim, czyli o niczym ;)

Od "naszej daty" minęło już trochę czasu i niestety nie wyszło wszystko tak jak chcielibyśmy. Mąż przyjechał do mnie do pracy na kawkę i mieliśmy te ostatnie kilka godzin mojej pracy spędzić u mnie. Los niestety postanowił inaczej, przy pierwszym, może drugim łyku kawy dostaliśmy telefon ze szpitala, że Teściową przywiozło pogotowie nieprzytomną na SOR. No to niestety musiało wszystko poczekać i sprawy ważniejsze wyjść na pierwszy plan. Mąż szybko się zebrał, wziął z domu leki, które mama bierze i pojechał na oddział. Na szczęście odzyskała świadomość, a więc najgorsze było za nami, bo baliśmy, że gdyby to był np drugi udar, to mogłoby być nieciekawie. Kilka podstawowych badań, które nic nie wykazały i po 20 już odebraliśmy ją ze szpitala i odwieźliśmy do domu, a więc zamiast na kolacji, deserze i lampce wina spędziliśmy wieczór przy boku teściowej uspokajając ją, że nikt jej z pracy nie zwolni jak weźmie tydzień wolnego.

W poniedziałek została przyjęta na oddział, była tam, by dość szybko można było porobić badania, ale na wyniki czekamy.. aż wróci lekarz z urlopu, bo tylko on potrafi odczytać te wyniki. Śmiech na sali, ale co zrobić. Wstępna diagnoza jest, ale teściowej wiele się nie wytłumaczy. A ja swojego zdrowia nie będę tracić na nią.

Tak więc z pewnością zapamiętamy ten dzień, nie ma co ;-) Dobrze, że wszystko dobrze sie skończyło i w sumie na większym strachu. Jednak czy to jednorazowe, czy będzie się powtarzać? Nikt nie wie i nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie.

Wczoraj mieliśmy małe święto, bo moja chrześnica obchodziła 2 urodzinki ;-) Temu dzieciątku życzę jak najlepiej, mąż się śmieje, że to ja ją wychowuje więcej niż rodzice mimo, że teraz widuje się z nią rzadziej, ale coś w tym prawdy jest. Na własne oczy można zobaczyć jak to dziecko do mnie lgnie, jak się przytula, po pomoc przyjdzie do mnie, a jak jadę do domu to jest płacz nie do opisania. Dałabym wszystko, by ona była szczęśliwa. A teraz? Teraz wiem, że będzie jeszcze gorzej... ale.. co ja tam wiem.

Ogólnie w pracy dobrze. Jednak gdybym miała zacząć narzekać na mojego zmiennika.. to chyba limit słów by mi się wyczerpał. Nie mam już do niego sił, naprawdę. Jego efektywność pracy jest minimalna no i to ja muszę za niego nadrabiać. A przecież dlaczego ja mam pracować efektywniej,a on zgarniał będzie z tego profity? Chyba dojrzewam do tego, by porozmawiać z szefem na ten temat. Chociaż sama nie wiem czy coś to da. Zresztą szef widzi to, że moje umowy to jest 3/4 z czego jego reszta. Na moje 100 umów on ma 25 i to nie zawsze.. Gdybym pracowała każdego dnia wyrabiałabym normę każdego dnia, a tak? Norma wyrobiona jest tylko wtedy, kiedy ja jestem. On jej jeszcze nigdy nie osiągnął. Denerwujące jest to mocno. Bo wygląda na to, że pracuję sama, a on zbiera plony mojej pracy jedynie. Klienci jak widzą jego wychodzą i pytają kiedy ja jestem.. Kiedyś może to by mnie cieszyło, ale teraz męczy, że on nie potrafi zatroszczyć się o klienta. Że od niego uciekają.

A teraz idę pracować, dwa dni nadrabiania za nim.. przede mną! ;-) Żyć nie umierać, po prostu ;)

6 września 2015

Papierowa ;-)

Niesamowite! Dziś mija rok od Naszego Ślubu. Tak dużo, a zarazem tak mało, bo przecież takich "roków" mnóstwo przed nami!

12 miesięcy temu ten dzień był bardzo słoneczny, od rana był ruch jak w ulu, bo przyjeżdżali goście z innych miast na śniadanie ;-) A ja, dawno nie byłam taka szczęśliwa jak tego dnia! ;-)

Nie, nie było idealnie, ale było po naszemu ;-) i tak jest do dziś. Żyjemy sobie po naszemu, mieszkamy w tym naszym małym mieszkaniu i jesteśmy szczęśliwi, że mamy siebie. Najlepsze co mnie w życiu spotkało to On. Dziękuję Bogu każdego dnia za Niego - Męża. Za jego cierpliwość, zrozumienie, ramiona, którymi mnie otacza i poczucie bezpieczeństwa, które mi daje.

Życzę sobie, by każdy z naszych dni w kolejnym roku było równie mnóstwo zrozumienia, wyrozumiałości, cierpliwości i miłości. Niech każdy nasz rok wspólny będzie rokiem lepszym od tego, który mija - o ile się da :)

Cudownie jest mieć męża, naprawdę. Pewnie zrozumie ten, kto ma, kto czuje się spełniony w małżeństwie, kto tak dobrze trafił i dobrał się jak my ;-)

Dziś spędzam dzień w pracy do 20, ale.. tak czy tak ruszamy uczcić to nasze małe święto na miasto ;-) Chociaż wiem, że będę zmęczona, to znajdę siłę na to, by w jego towarzystwie napić się lampki wina, popatrzeć głęboko w oczy, ruchem ust "narysować" słowa "kocham" "dziękuję" i zjeść najpysznejszy deser lodowy w mieście ;)

1 września 2015

Wakacje u cioci i wujka, czyli dziecko na pokładzie! ;-)

Jak już wcześniej pisałam na weekend, a dokładnie 3 dni mieliśmy mieć chrześnicę. Chciałam jej zrobić mini wakacje, tyle mieliśmy czasu wolnego, który moglismy jej w pełni poświęcić. Wykorzystaliśmy go myślę w 100%!

Pierwszego dnia, gdy zajechałam na miejsce i chciałam z samochodu wyjść, chrześnica do mnie przyleciała, wyskrobała się nieudolnie na kolana i chciała jechać już do nas! Haha! To mnie zaskoczyła, nie powiem, że nie, bo nie ukrywam, że nie wiedziałam czego się spodziewać ;-) Jednak poszliśmy do domu, posiedzieliśmy chwilę, porozmawialiśmy i przyszedł czas na wyruszenie do nas. Wystarczyło hasło, a dziecko stało gotowe do jazdy, nawet pośpieszało mnie ciągnąć za rękę, gdy się zagadałam i nie wstawałam :P Droga ponad godzinna minęła nam przyjemnie ;-)  w samochodzie siedziała grzecznie, nie marudziła, wstąpiliśmy w drodze do sklepu i później prosto do domu ;-) weszła, rozejrzała się i.. czuła się jak u siebie ;-) Rozgościła się jakby znała idealnie to miejsce, wiedziała co gdzie.
Mąż pojechał jeszcze na 2 godzinki do firmy,a my skorzystaliśmy z tego i wyszliśmy pobawić się na podwórko, poznała oczywiście naszych sasiadów od razu, niektórzy się trochę zdziwili skąd takie duże dziecko u nas, ale ogólnie M. zadowolona była, biegała jakby trawy zielonej nie widziała :D Oczywiście najlepszą zabawą było rzucanie kamyków i tam spędziła większość czasu :D No ale skoro nie trzeba jej nic wiecej? To na siłę nie szukałam jej zajęć :D Zapytana czy idziemy na plac zabaw powiedziała, że nie, a czy idziemy się kąpać odpowiedziała tak ;P  i tam spędziła dobrą godzinę :D Aż pomarszczyły się jej stopki :D:D Była już dość mocno zmęczona, a więc nie szykowałam dla niej już atrakcji na ten dzień, troszke pokolorowaliśmy, poczytaliśmy książeczki i po zabawach  na łóżku i wypiciu mleka padła i spała prawie do 7 rano ;-)
Drugi dzień to taki pełny dzień dla nas. Rano po zjedzeniu śniadania, przygotowaniu się do podróży wybraliśmy się do naszego, małego zoo .. wiejskiego :D Także dziki, daniele, koguty, papugi, pelikany i te sprawy ;-) Największym powodzeniem cieszyły się.. kaczki :D które pływały w stawie, no cóż można i tak ;D Konie, osły to nie dla niej :P Ciotka była bardziej zainteresowana chyba :D

Spędziliśmy tam trochę czasu i postanowiliśmy ruszyć na zaporę, przejść ją całą i na końcu skorzystać z atrakcji dla dzieci. Pierwsze obowiązkowo jakaś pamiątka, padło na torebke - misia. Zadowolona, ale chciała 2 :D No cóż, wolę rozpieszczać stopniowo ;-) Po przejściu zapory - byłam w szoku, że sama na własnych nogach tyle przeszła! czas na nagrodę, czyli plac zabaw, a w nim różne, jeżdżące atrakcje. Niestety dla 2 latki była tylko jedna ;-) ale wyszła z niej baardzo zadowolona, rozczarowana, że już się skończyło, chciała więcej ;-) Pospacerowaliśmy jeszcze, ale w połowie drogi powrotnej się nam zmęczyła i Mąż miał ciężarek do niesienia :D Następnie obiadek kąpiel i ruszyliśmy na podbój placu zabaw. Byliśmy tam prawie do zmroku, dojechać do domu szybko, bo prawie już w foteliku zasypiała ;-) Po kąpieli troszkę ożyła i siły wróciły.. nie na długo, bo ledwo wyszła, dostała mleko i poległa z nim :P

Spała ładnie całą noc i rano przywitała nas szerokim uśmiechem;-) Zadowolona z życia ;-) Zrobiłam śniadanko, zjadła, pobawiliśmy się w domu, później na podwórku z Mężem, a ja w tym czasie na szybko przygotowałam obiad, byśmy mogli wrócić na niego prosto do domu ;-) Jak już i ja się ogarnęłam ruszyliśmy na kiermasz ;-) mnóstwo atrakcji dla dzieci, balony - no cóż, wybrała jeden, a później chciała inne 3 jak nie 5 :P Nie wiedziało dziecko gdzie patrzeć :P Gorąco było to i sił za bardzo nie mieliśmy na bieganie, odpoczywaliśmy, chodziliśmy, bawiliśmy się i w końcu zajechaliśmy jeszcze do galerii, by mogła skorzystać z samochodzików ;P ale jedno jej się nie spodobało, bo szarpnęło, przestraszyła się i zaczęła płakać :D A drugi nie zrobił na niej wrażenia :D Wolała iść do sklepu po picie - no cóż, bywa i tak ;-) Koło południa wróciliśmy na obiad o po jego zjedzeniu .. no co dziecko chciało? Jak to co - prysznic i to dobre pół godzinki tam siedziała ;-) chłodziła się, bo faktycznie na zewnątrz małe piekło ;-) Chwila wygłupów i trzeba było podgrzewać obiad, po nim znów zabawa i powoli musieliśmy się pakować i zbierać nasze dziecko do odwózki ;-) Pożegnała się z rybkami i wyszliśmy, od razu w samochodzie zasnęła (specjalnie nie kładłam ją na drzemkę przedpołudniową) i przespała 1,5 godzinki, obudziła się tuż przed domem.. i gdy zobaczyła mamę to .. się rozpłakała, bo iść do niej nie chciała ;-) 

A w domu wróciła "dawna ona" czyli zdenerwowanie, płacz, nie słuchanie się mamy, jakby nam ktoś podmienił na 3 dni dziecko. Mnóstwo się uśmiechała, ani raz nie zapłakała bez powodu, raz się zdenerwowała, gdy w sklepie wzięła sobie wodę, a zaraz je musiała oddać by Pani skasowała i to był jeden jedyny raz kiedy mogłabym powiedzieć, że jest "niegrzeczna" i robi aferę o nic. Noce całe przesypiała, a w domu budzi się podobno 5-6 razy. Pięknie chodziła za rączkę, zjadła to co dałam do zjedzenia i ile jej wyznaczyłam, a z tym jest problem u jej mamy. Bawiła się, była po prostu nowym, szczęśliwym dzieckiem, jakie widziałam rok temu. Rok, a tyle zmienił. Oczywiście chciała z nami wracac do domu, popłakała się strasznie i ja wiem, że wystarczy jej odrobina zainteresowania, wsłuchanie się w nią. Mówić nie potrafi, ale dogadać się można. 

Ani raz nie zawołała mamy, ani raz taty, a bałam się o to najbardziej własnie, że wezmie ją tęsknota i będzie płakać za rodzicami. A tu się okazało, że wrócić do nich nie chciała. A w sumie się nie dziwię. Przyjechała, wzięli ją na ręce, położyli na łóżko, włączyli bajki i.. koniec radości z powrotu dziecka po 3 dniach.

A u nas w domu znów wszystko posprzątane, książeczka nie leży na stoliku, małe buciki nie czekają w korytarzu, a z łazienki nie słychac pluskania i głośnego śmiechu. Jest pustka i żal, że takie kochane dziecko ma takie nieszczęśliwe dzieciństwo. Dałabym jej gwiazdkę z nieba, całą siebie, by w domu swoim własnym choć przez tydzień uśmiechnęła się tyle razy ile u nas w ciągu jednego dnia. Łudzę się, że coś się zmieni, coś zrozumieją, coś dotrze do nich, ale czy nie wierzę zbyt mocno w kogoś, kto na tą wiare nie zasługuje? Bo miał już swój czas?

26 sierpnia 2015

Budujemy, cd.

Wiem, że posty tego typu nie są ciekawe, a więc można opuścić blog, jeśli kogoś nie interesuje, bo dziś tylko o tym będzie ;-)

Kolejny etap związany z budową domu za nami. Dach został zakończony, drzewa wystarczyło, odeskowany, a więc dziś od rana Panowie działają z rynnami oraz decelową powłoką, która pojawi się na naszym dachu. Wczoraj też pojechaliśmy zapłacić za nią, byłam zaskoczona, ze tak mało jej, a tak dużo pieniędzy musiałam zapłacić :D No ale podobno wystarczyć ma na cały dach, jednak jak będzie się okaże w praktyce. Martwiłam się, czy nie wyskoczą koszty dodatkowe, a wiec na razie nie jest źle, jakieś 500  zł trzeba było dopłacić, tu to tam, a to gwoździe, a to jakieś haki, listwy. Oby tak dalej szło, a będę bardzo zadowolona. Najważniejsze dla mnie było, że drzewa wystarczyło, bo wiadomo jak to liczą ludzie.. :) Nawet zostało na domek dla dziecka :D

Oczywiście teść nie mógł przepuścić okazji zdenerwowania mnie i przyjechał akurat jak przyjechała dostawa, a to kolor nie ten, a co tak dużo zapłaciłam.. matko! Nie jego pieniądze, wiec co się czepia wydanej kwoty, czy nawet koloru.. Kolor jest boski ;-) Dobrze, że był nasz Pan od dachu (szef) to od razu wyłapał czego nie dowiózł Pan z firmy, gdzie zamawialiśmy blachę. Miał przyjechać pracownik, ale aż sam przyjechał, także zaszczyt nas kopnął nie ma co :D

Nie mogę się doczekać, aż opuszczą wszyscy ludzie naszą działkę i będzie można  tam posprzątać, bo aż rażą mnie te wszystkie łaty, drzewa, odpadki z krokwi itp. No ale nie chce im tego ruszać, bo będą na mnie krzyczeć :D Umyłam im stolik na którym jedzą, był brudny, wylane coś na nim, osy latały to myślę, umyję :D Przyłożyłam się oczywiście, wyszorowałam na błysk, a tu przychodzi do mnie szef i mówi, ze chyba tego nie zmyłam.. pytam co, a on.. moich numerów i szkiców, które sobie na stoliku narysował :D A no zmyłam :D:D haha ;-)

Ogólnie ufam temu naszemu Panu od dachu, widzę, że przykłada się do pracy i swoich pracowników ustawia do pionu, opiernicza, wszystko do łaty, łapią poziom, a gdy coś się nie zgadza robią podkładki. Nie ma go cały czas, tylko raz na jakiś czas wpada, gdy coś cięższego do ogarnięcia to to nadzoruje, ale wiem, że zawsze moge do niego zadzwonić, zapytać i zawsze rozwieje moje wątpliwości. Pewnie czasem ze mnie się śmieje, że tak pytam o rzeczy, które mnie teoretycznie nie powinny interesować, ale dla mnie rzeczy te są ważne jak np czy zrobić przed wejściem do domu sniegołapy, czy jak to się fachowo nazywa :D Czy też, czy możemy zmienić umieszczenie rynny i gdzie mniej więcej je chce mieć, by później dobrze poprowadzić do kanalizacji burzowej (taaak mamy też taką na tej naszej wsi:D)

Fakt mamy dużo pracy, ciągłej bieganiny, ale mimo, że jest to zmęczenie to mamy ogromna satysfakcję, że dajemy radę pogodzić wszystko jakoś, pracę, firmę, budowę. Duże układy w stronę Męża, bo ja sama nie dałabym radę tego wszystkiego podnieść, z nim się to udaje. W piątek planujemy jeszcze pojechać zapłacić kolejną część gotówki za pracę dekarzy, a i zabiorę na działkę moją chrześnicę, a w tym czasie maż będzie fugował nasze kominy :D Mam nadzieję, że ogarnę tego potworka ;-)

Dzieje się u nas ciągle coś, późno chodzimy spac, bo po nocach musimy domykać co niektóre sprawy, ale jeszcze chwila i się wszystko uspokoi - tak myślę. Chociaż.. zaraz urodziny chrześnicy, zaraz później jedna siostra przyjedzie i chrzest, później druga przyjedzie, a później to już świeta i sylwester :P i po nowym roku od nowa papierologia związana z prądem, gazem itp. Się kręci na około :D w między czasie jeszcze badania, kolejne badania, wizyty u lekarzy.

W domu nie byłam nawet jakieś 2 tygodnie, aj!

A na koniec widok od 12 metrowego tyłu :D  Na prawo okno od sypialni, na lewo pokój dziecka numer 1 ;) A na lewo w samym rogu to część naszej blachy przykrytej, prawda, ze mało?! I że tu jest aż 75 arkuszy czyli 1/4 dachu :D


21 sierpnia 2015

w przerwie na kawę ;-)

Wszystko co dobre szybko się kończy tak i nam w mgnieniu oka minęły 2 dni totalnego luzu i wyłączenia myśli. Co prawda telefonu nie udało się wyłączyć, bo byliśmy atakowani jak na złość nimi z mojej pracy, z budowy, a także firmowe. No ale szybko na szczęście udało się tematy zamknąć. Drugiego dnia już nie było tak źle, bo aktywnie spędzaliśmy dzień pokonując ok. 6-7 km, co dla mnie jest mega wyczynem, gdzie ja przecież tylko samochodem się poruszam.

Ale dałam radę, wróciliśmy to jeszcze musieliśmy jechać późnym wieczorem do Pana od dachu ustalić kilka szczegółów, zapłacić za wykonaną część prac i po rozpakowaniu się, włączeniu pralki i w sumie w drodze pod prysznic rozległ się telefon.. byśmy przyjechali na grilla ;-) A więc szybka kąpiel, szybkie zorganizowanie napojów wyskokowych i przegryzek (tego u nas zawsze pod dostatkiem) ruszyliśmy zobaczyć się ze znajomymi, których widzieliśmy na naszej parapetówce ;-)

Aj co to była za noc, ile śmiechu ;-) Intensywnie zakończył się nasz odpoczynek, spałam co prawda jakieś 2 godzinki, co można podciągnąć raczej pod czuwanie, bo bałam się, że zaśpię :P Ale udało się ogarnąć i w końcu jakoś funkcjonuję. Mimo, że mam niezłe zamieszanie w pracy od rana. Ale mam nadzieję, że uda sie jakoś wszystko ogarnąć do końca dnia.

Nasz dach powstaje, mamy już konstrukcję, dziś rozpoczęto foliowanie, a we wtorek na działkę ma przyjechać blacha i wszystkie potrzebne akcesoria ;-) A więc wszystko idzie do przodu zgodnie z planem. Co prawda wyskoczyły nieprzewidziane tematy, musieliśmy zmienić troszkę koncepcję dachu nad wejściem, ale dla mnie nawet lepiej, bo dzięki temu mogę pozbyć się słupa, który mi się kompletnie nie podoba :D Mąż nie jest zadowolony, bo zbroił go, cudowali itp, ale wolę tą decyzję podjąć "dziś" niż za 2-3 lata, kiedy ciężko byłoby zmienić dach czy orynnowanie.

Mimo, że odpoczęłam troszkę to nie mogę się doczekać kolejnego tygodnia, gdzie weekend będzie wolny, a co za tym idzie.. na całe 3 dni będę mieć na mini wakacjach moją chrześnicę ;-) Ja się cieszę z tego faktu, mam nadzieje, że i ona sobie poradzi w nowym otoczeniu :D Już czuję w kościach tą bieganinę za nią, kilka atrakcji już zaplanowałam dla niej, mam nadzieję, że będzie zadowolona ;-) Co prawda na babskie zakupy nie pójdziemy, bo to nie ten wiek, ale pyszną rybkę nad zalewem? Chyba sobie nie odmówię! :-)

Kawa się skończyła, zasypałam się pracą, a więc uciekam.. w końcu coś zjeść pożywniejszego niż owoce ;-)


13 sierpnia 2015

Robi się!

Chyba dzisiejsza data jest dobra na to, by rozpocząć kolejny etap budowy, nie?
Tak więc dziś Panowie w liczbie 4 sztuk wkroczyli na naszą działkę i od godziny 7 dzielnie walczą z długimi i ciężkimi belkami ;-) Myślę, że początkiem przyszłego tygodnia będziemy mieć już całą konstrukcję, a kolejne 2 tygodnie cały, caluteńki dach ;-) i będę spłukana cała, ale szczęśliwa, że mamy to za sobą, tą całą inwestycję. Dla nas najdroższą na chwilę obecną :P Bo "na raz" nie wydaliśmy jeszcze takiej kwoty :D Do tej pory dawkowaliśmy emocje, a teraz.. się nie da ;-)

Modlę się, by nie wyskoczyło mnóstwo nieplanowanych wydatków, nie cały ogrom :P Bo wiadomo nie wyliczy się wszystkiego do złotówki, mamy rezerwę, ale małą :P haha :) A wiec niech się dzieje wola nieba! Już nic nie zmienię, nic nie zrobię ;-)

Cieszę się, bardzo się cieszę, że w końcu się dzieje to co miało dziać się 2 miesiące temu ;-) Tzn z naszych wstępnych planów, ale wyszło w sumie dobrze, bo dużo mogliśmy zrobić sobie wcześniej, np komin z rusztowania, a nie trzeba chodzić bo dachu :)

Już mamy plan na kolejne kroki ;-) Gdy powstanie dach planujemy ruszyć ze ściankami działowymi w środku, a więc każde pomieszczenie już będzie dobrze zarysowane. Urządzać się co prawda nie będzie można długo długo nie.. no ale zawsze to do przodu i mimo deszczu będzie można robić.

Czy u Was też tak gorąco? ;-) Pewnie tak, upały do nas przyszły. Z czego ja akurat jestem zadowolona, jak jestem w pracy to owszem jest ciężko, bo jestem całe 12 godzin w nagrzanym pomieszczeniu i wiatrak nawet nie zdaje egzaminu, ale staram się mimo to mocno nie narzekać. Biorę to na klatę, bo narzekanie nic nie zmieni w pogodzie. Schronić nad woda się nie da, a raczej ochłodzić, bo trzeba pracować. W dni wolne spędzaliśmy na budowie, nie koniecznie w cieniu. I nie ważne czy upał czy nie - robić trzeba. Nikt za nas tego nie zrobi przecież.

Jednak lepiej że jest ciepło niż deszcz. Musimy nabrać dużo witamin ze słońca, by było można sobie dawkować jesienią, czy zimą :D

Ale, ale! Stwierdziliśmy wspólnie z mężem, że chociaż chwila odpoczynku nam się należy. Na mój urlop nie ma co liczyć, ale za to 2 dni wystarczą mi bym mogła się choć trochę zregenerować. Nie myśleć o tym co trzeba zrobić, co załatwić, gdzie jechać. Tak więc 2 dni tylko dla nas. Dwa dni relaksu, a jeśli relaks i w Polce to dla nas tylko Białka Tatrzańska, w Terma Bania, która gwarantuje nam całodniowy relaks w 3 strefach. Już nie mogę się doczekać przyszłego tygodnia ;-)
wejściówki już kupione, zostało nam jeszcze znaleźć odpowiedni nocleg i czekać na ten dzień! ;-)


7 sierpnia 2015

W złym nastroju..

Jestem w pracy, ale ona może dziś poczekać. Dziś nie jest mój dzień, a więc postanowiłam kilka minut po 8, że zaczynam delektować się kawą, zaraz wyciągnę sobie pierwsze śniadanie i nie będę liczyć czasu. Nie będę i już!

Czasem mam wrażenie, że jestem taką małą dziewczynką, gdzieś zagubioną, nie odnalezioną. I wtedy nachodzą złe dni dla mnie. Nie lubię ich. Może źle się wyraziłam, może nie dziewczynką, ale jak jestem na co dzień raczej pewna czego chce od życia, to mam takie dni, że potrzebuję, by ktoś mnie objął i mogłam się w tych ramionach schronić. Nie myśleć o tym co mnie boli, czego się boję, jakie mam obawy. Wyłączyć się, choć na chwilę dać sobie odpocząć.

Ale tak się nie da. Jestem kobietą. Kobietą, która nie powinna mieć gorszych dni, bo jestem dorosła, jestem odpowiedzialna za wszystkich dookoła. Jednak.. wiem, że czasem mam za dużo. I łamią mnie problemy, które się nawarstwiają, zamykam się i łzy jedna po drugiej kapią, z bezsilności. Nie chce by kapały, ale kapią i kapią i przestać nie chcą.

Ja nie potrafię odciąć się od problemów. Głupia jestem, bo to nie moje problemy, a obciążają mnie jakby moje były. Bo jak odciąć się, kiedy ktoś bliski cierpi? Dużo, dużo za dużo się dzieje. Przez to wszystko stałam się mocno nerwowa. Zdecydowanie za mocno, bo potrafię rozpłakać się nawet wtedy, gdy zrobię sobie kawę, usiądę, by ją wypić, a okazuje się, ze nie jest słodka ;-) Może to wydac się śmieszne, ale .. dla mnie w takim momencie to niczym koniec świata.

Wiem, przykład mało obrazowy, ale w większe problemy nie będę się zagłębiać. Rozdrapywać teraz. Jestem w pracy, a łez nie chce uronić.

Za dużo pracy, za mało odpoczynku, za dużo zmartwień i za mało radości. I bum. Pękłam.
Mam nadzieję, że to chwilowe. Jednak jest mi mega przykro, że zostałam sama ze zmartwieniami. Że ktoś, kto powinien je rozwiązać i się nimi martwić to ja muszę kombinować, myśleć i się stresować. Przykre. Mocno przykre, że aż boli. Ja daję serce swoje całe, a dostaję nic.

Mąż to samo - zapracowuje mi się, nie ma czasu na nic. Ostatnio do 22 pracowaliśmy wspólnie w firmie, bo nie wyrabiał, a klient koniecznie tego dnia chciał odebrać zamówienie. Przyjechał teść. Do pomocy, to nie ruszył nawet palcem, wypił 3 piwa z kolegami  i poprosił o odwózkę do domu. No ale nie rób tak, tylko tak.. potrafił komentować. Ale.. olałam, dałam sobie spokój i nie odpowiadałam na jego "zaczepki". Oczywiście obraza majestatu, bo ważna jestem.. Nie ważna, ale mam dość traktowania za góry, mam dość brania wszystkiego do siebie. Prowadzenie własnej firmy jest przechlapane. A ja głupia myślę o otworzeniu swojej w niedługim czasie, na swoje nazwisko. Musze przemyśleć to dokładnie, czy dam radę. Bo jeśli w nasze życie będą wtrącać się teściowie wykończymy się.. nerwowo.

Niedawno ich odwiedziliśmy. Teściowa była na tych wakacjach i z nich przywiozła nam koszulki. No miło z jej strony, pewnie. Ale chyba rozmiarem L chciała mnie zdenerwować. Ciul, ze noszę S i dobrze o tym wie. Ale nie... to na pewno nie było specjalnie. ;-) oczywiście z ceną, nie wiem, wrócić jej pieniądze mam? Bo podziękowałam na razie, ale może liczy na coś więcej? :D Podpowiedź poproszę ;-)

Ok, kawa wypita, milion ludzi mi przeszkodziło, telefon dzwoni jak szalony. A ja idę, by nie kapały już łzy. Wieczorem, wieczorem znów. Mąż idzie do pracy, przecież nie musi widzieć, że sobie nie radzę.

W poniedziałek badania. Godzina zero wybije. Sama nie wiem czy cieszyć się czy nie. Czuję, ze jest źle. I to potęguje we mnie strach. Nigdy się nie mylę, ale chciałabym, by teraz było po prostu.. inaczej.

Z milszych spraw.. mamy zrobione kominy ;-) po weekendzie akcja dach! :-) O ile Panowie nie będą mieć spóźnienia.





25 lipca 2015

Szybki wyjazd, długa droga pełna przygód. Gościnnie Pies.

Muszę przyznać, że dawno nie byłam taka zmęczona. Ale wszystko się nałożyło, dużo godzin w podróży, jeszcze więcej w pracy i wieczorami nie mam sił ruszyć palcami nawet. Ale od początku.

Razem z Mężem postanowiliśmy w sobotę po jego pracy wyjechać od razu do Niemiec. Wszystko szło bardzo dobrze, po przejechanych 600 km zaświeciła się nam w samochodzie kontrolka ładowania. Ale zgasiliśmy silnik i było ok - na jakiś czas, bo po ok. 50 km znów się zapaliła, no i później już zgasnąć nie chciała. Weszliśmy w komputer samochodowy, by sprawdzić ładowanie, czy faktycznie spada to napięcie i w sumie było ok przez cały czas, ale na kilka sekund spadało. Stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, damy odpocząć samochodowi :D Zajechaliśmy na stację, no i zastanawialiśmy się co zrobić. Stwierdziliśmy, że zawracamy do Wrocławia z autostrady (ok. 40 km mieliśmy) i tam poszukamy jakiegoś serwisu, który nam naprawi samochód. Ruszamy z tego parkingu po ok. 20-30 minutach z parkingu, a tam dymy spod maski, nawet nie zdążyliśmy cofnąć dobrze z miejsca parkingowego! Przeraziłam się nie na żarty, myślałam, że zacznie się palić samochód :D Wyskoczyłam z niego, zabrałam jedynie nasze dokumenty i czekałam na rozwój wydarzeń. Troszkę ludzi się zleciało, w końcu stacja benzynowa, to myśleli pewnie, że mamy chęć ją podpalić ;-) Po dłuższej chwili dym się ulotnił i nie było nawet śladu.

Poczuliśmy ulgę numer jeden. Że jesteśmy w bezpiecznym miejscu, na stacji, z dostępem do internetu i jeszcze całym samochodem. 

Z racji, że działało tam wifi mogłam spokojnie poszukać w internecie informacji o całodobowej pomocy drogowej. A zapomniałam dodac, ze była to godzina ok. 3 nad ranem.. czyli niedziela. A przekonaliśmy się, że znaleźć kogoś w niedzielę to nie lada wyzwanie. Znaleźliśmy jedną lawetę od razu z warsztatem, który specjalizuje się w naszej marce samochodu. Myślałam, że jesteśmy uratowani! Jednak zaznaczył, że o 17 w niedzielę może to dopiero rozebrać, a w poniedziałek rano założyć. No nic, braliśmy co jest, kiedy wcześniejsze 10 jak nie więcej osób ogłaszajacych pomoc 24 nie odbierało.

Znaleźliśmy pozytywy też tego. Co prawda nie będziemy w Niemczech, ale od zawsze moim marzeniem było zobaczyć Wrocław ;-)

Laweta miała zjawić się do godziny czasu. Minęła, jedna, druga, trzecia. Na telefony nikt nie odpowiadał. Mąż się przespał, ale mi nie dało.Zauważyłam, że mnóstwo samochodów zjeżdża na tą stację z popsutymi samochodami :P

Koło 7 stwierdzilismy, że już nie mamy na co liczyć na tego pana i znów postanowiliśmy działać. Mąż poszedł do sklepu z częściami do tirów i zapytał, czy nie znaja kogoś z lawetą. Dostał numer, zadzwonił i laweta była za 20 minut po nas. A my żałowaliśmy, że tak długo zwlekaliśmy (jednak chcieliśmy być uczciwi- w końcu zamówiliśmy inną).

Pan powiedział, że w godzinkę rozbierze samochód, w drugą godzinkę inny pan naprawi (który zajmuje się jedynie tym co nam się zepsuło ).. no ściąganie trawało troszkę dłużej niż godzinkę, ale to nic, pojechał, by wymienić w nim jakąś część. Żyliśmy w nadziei, ze uda się pojechać dalej. Dzwoni do nas po jakimś czasie, że już wie czego powodem były dymy (powiedział wcześniej, że zmyślamy, bo tak się nie dzieje nigdy:P) bo cały mechanizm zostal spalony, w środku nic nie było prócz czarnego  pyłu. Proponuje nam inny, zrobiony własnie przez tamtego pana za potężną kwotę :P ale co było zrobić? Zgodziliśmy się, bo ruszyc trzeba w jedną lub drugą stronę. Przyjechał, coś nie pasowało, wrócił się znów i w końcu wrócił z dobrym. Czas mijał i teraz zostało go włożyć.. i tu się zaczęły schody.. mija godzina - nic, druga - nic, nie daje się nic. Mąż w końcu poszedł pomóc - brudna koszulka, jasne spodnie (już poszły w kosz;P) mimo, ze było ich 2 też nic to nie wskórało. A więc odkręcali każdą część samochodu, jeszcze trochę i pod maską nie zostałoby nic. Późnym wieczorem udało się włożyć. Zakręcili wszystko. Próba. Nie zapala samochód.. Już łzy miałam w oczach, bo jak to? Palił a tu nic! Okazało się, ze rozrusznika nie podłączył :P haha :D Ale później zapalił ;-) Działał idealnie, ulga niesamowita. Zapłaciliśmy za wymienioną część oraz lawetę i naprawę (ceny 50% większe z racji, ze to niedziela..) i ruszylismy w stronę Niemiec, było może coś koło 19. ( z dwóch godzin obiecanych naprawy zrobiło się 12 :P) Zmęczeni po całej dobie podróży, ale szczęśliwi, że w końcu mogliśmy wyjechać stamtąd. Dostaliśmy gwarancję od Pana który nam naprawiał samochód i jak się nam zepsuje do 50 km to przyjedzie po nas lawetą gratis :D
Nawet dzwonił wczoraj jak się autko sprawuje, bo ciekawy :D Czyżby sam sobie nie dowierzał? ;-)

Byłam zła na to wszystko, bo samochód w piątek był na generalnym przeglądzie przed podróżą.. no ale niestety tak się złożyło, że tej części nie da się sprawdzić kiedy padnie. Pada i już :P

Uznaliśmy, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu numer dwa. Bo udało się nam wyjechać jeszcze w niedzielę do De, tamten gość miał potrzebną nam część (cud podobno:P) a i samochód działał jak należy. 

Ja zadzwoniłam do mojego zmiennika z prośbą, by przyszedł za mnie jeden dzień, tylko wtedy moglśmy pozwolić sobie na kontynuowanie wycieczki. Na szczęście się udało. Ciężka droga to juz była dla mojego Męża, zwłaszcza ten ostatni odcinek 300 km do celu. Więc zdecydowaliśmy się, że ja będę prowadzić,a on się zdrzemnie.. i chwilę później rozegrał się dramat, który trwał  pewnie sekundy.

Ja wsiadłam za kółko, ujechałam może 100 km, droga fajnie szła, owszem co jakis czas zwężenia (remonty ;/) , trochę śliska nawierzchnia, bo padało, ale do przejścia i w pewnym momencie, zrywa się mąż i szuka przed sobą kierownicy! Matko myślałam, że jakąś padaczkę ma! Wołam go a on nic, na liczniku ok. 120 km, zwężona droga, pobocza nie ma by zjechać! i wołam, wołam, zero reakcji, szuka tej kierownicy jak opętany! W końcu złapał za tą prawdziwą, moją kierownicę i chce kierować, siłuję się z nim, próbuję zwolnić trochę, bo samochody za mną są, włączam awaryjne na wszelki wypadek, by zwolnili za mną samochody,nie chce też robić nic gwałtownie, już widzę nas w barierce na prawo, ale ... wtedy jak nie zdobędę cudownych sił, by utrzymać kierownicę i mu.. w twarz dać.. :P Obudził się :P To był mój pierwszy raz, ale kurde..mam do dziś wyrzuty, mimo, ze wiem, ze to nas uratowało :D A tak poważnie to wtedy dopiero się ocknął, obudził. Słyszał w oddali, jak go wołam, myślał, że zasnął za kierownicą bo zapomniał, że ja prowadzę! Byłam mocno zdenerwowana, Mąż jeszcze w szoku. Zaczęly mi się normalnie kolana trząść, a do zjazdu miałam coś koło 30 km.. jechałam, głęboko oddychałam i uspokajałam go..bo był w kiepskim stanie jak powoli zaczynało do niego dochodzić co się stało, znaczy obudził się i to dość dobrze. W końcu zjechałam, poczułam ulgę, ale nogi miałam z waty.. wszystkie emocje zaczęły ze mnie schodzić. Coś co trwało sekundy pewnie wydawało mi się, że trwa godziny. Myślałam, że chwila i umrę, zginiemy na miejscu.
Matko, ale w życiu nie sądziłam, że coś takiego może się przytrafić, jednak chyba zmęczenie to zrobiło swoją robotę i to, że ja mało kiedy jadę na autostradzie, zwykle to on prowadzi od początku do końca ;)

Po raz kolejny pomyślałam, że mieliśmy szczęście. Nic innego, bo ciężko na takiej prędkości coś zrobić, jakoś racjonalnie zareagować. 

Ale dojechaliśmy szczęśliwie, coś koło 2 w nocy byliśmy na miejscu. Ale.. kąpiel, piwko, nagadać się nie można było i poszliśmy spać o 6 nad ranem, zmęczenie minęło po kąpieli od razu i nowe siły w nas wstąpiły;-) Jak cudownie jest wypić kawę w towarzystwie bliskich nam osób! C-u-d-o-w-n-i-e-! Mnóstwo rozmów, tych poważnych jak i tych mniej poważnych ;-) Wieczorem wybraliśmy się zwiedzić sąsiednie miasto, wybrałam się do drogerii DM, by zrobić zapasy żeli, odzywek do włosów i płynów do prania i płukania ;D To były najlepiej wydane pieniądze :D  Dzień znów zakończył się grubo po północy, ranek znów zapewnił mi dawkę dużej energii w dobrym towarzystwie, ale czas powrotu..zbliżał się ku końcowi ;-) Pojechaliśmy jeszcze na jedną wycieczkę i w granicach 5 trzeba było się żegnać i wracać do domu. Co prawda to były tylko dwa dni, ale wiem, że z tą misja , którą jechałam.. sie udała! I warto było, mimo tych wszystkich przygód. Wróciliśmy szczęśliwie do domu, zmęczeni, ale cali i zdrowi. Polska przywitała nas niesamowitymi korkami z racji, że drogowcy zaczynaja remonty gdy wzmożony ruch - na wakacjach. Ach! Kocham to!

I kolejnego dnia słyszymy, że był karambol na autostradzie, którą jechaliśmy.. i chyba też mieliśmy szczęście, że jednak zdecydowaliśmy się wrócić tego, a nie kolejnego dnia jak nam proponowano! Kto wie, czy nie znaleźlibyśmy się w tym złym czasie!

Aaaa i Mąż mi zrobił meeega niespodziankę ;-) Zjechaliśmy z autostrady i wjechaliśmy do Wrocławia ;-) Co prawda krótko i objazdem bardziej, ale między innymi most zakochanych zaliczyliśmy, własną kłódkę przypięliśmy.. ;-) Planował to już wcześniej, bo był przygotowany! Wrocław jest piękny - nawet nocą, a może zwłaszcza nocą ;-) Choć odrobinę udało mi się zobaczyć, zakochałam się w nim jeszcze bardziej! Magia!
Myslałam, że ten most jest dużo, dużo, dużo, dużo większy!! :) A to taki mały mosteczek :D


Wycieczek na długo mam dość ;-) A już w środę, zaraz jak wróciliśmy przęjęliśmy psa - szczeniaka na tydzień. Mimo, że mały, słodki itp to jestem pewna, że nie chciałabym mieć już nigdy takiego - długowłosego ;-) Dobrze się stało, że mieliśmy okazję się przekonać jak to jest. Zajmuję się nim mnóstwo czasu, bo to szczeniak - chce zabawić się, od razu jak wstanie trzeba wyjść z nim na zewnątrz.. nie.. póki nie będziemy mieszkać w domu nie odważę się na psa, którego będą mogła bez obaw puścić biegać po podwórku :P Chyba jestem zbyt wygodna, ale teściowa dała mi psa, który nic nie potrafi, chodzić na smyczy nie, sikać jak ma wyjście nie, ciągle ktoś musi być w pobliżu, a i w nocy piszczy :P Gorzej niż z dzieckiem mam wrażenie, bo jeść dostanie i dalej mu źle , gdyby to był mój pies myślę, ze starałabym się go nauczyć bardziej (chociaż chodzi już na smyczy w miarę ładnie), sikać też sika jak jesteśmy na zewnątrz.. ale wcześniej nie robił tego u niej, bo sika "malutką kropeczkę". A ja sikania nie toleruję :D i w nocy wolę wyjść niż później wąchać ;D albo nie chodzil na smyczy, bo on taki malutki. Malutki pies powinien być uczony od małego własnie, by później nie było problemów. A teść.. teść szuka nowego domu dla psa, bo on nie będzie po nim sprzątał :P i tak się kręci :)

Ale ale.. pracuje tutaj już ponad pół roku i do tej pory nie miałam okazji zamienić nawet kilku zdań z pracownikami, którzy obok mnie mają biura (no jedynie z fryzjerką mam jako taki kontakt:P) , a teraz? Oni wychodzą na papierosa i często ja jestem z nim (zabieram go do pracy,jak mąż też w pracy:D) i kręcą się rozmowy zaczynające od tematu psów, a kończące na innych,luźnych tematach :D Już wiem, że co małe to głośno szczeka i jest nadpobudliwe ;D Ale Mopsa i tak będę mieć, nie teraz, ale za rok, dwa? Kto wie?:)

Chciałabym, by nasze dziecko wychowywało się obok zwierzątka - własnie psa ;-) Budowało tą wieź jaką ja miałam w dzieciństwie z moim ;-) Co prawda zabił go samochód, ale i tak to był najcudowniejszy pies z najcudowniejszych! Mądrzejszego nie znałam!:)

tak dużo to ja chyba nigdy nie napisałam na raz :P Ale pisałam to około 9 godzin :D Z przerwami na chwilowe wyjścia z psem, obsłużenie klientów i sprzątanie :D

15 lipca 2015

Dom - dach

W pełni rozumiem, że posty o budowie domu nie muszą każdego interesować. Nie trzeba się zmuszać do czytania ich ;-)
Ja piszę je dla siebie - ku pamięci, by móc wrócić np. za kilka lat do tego stanu rzeczy, przypomnieć sobie jak było ciężko, jak radośnie :P

Jest radość, bo jest. Kiedy dom z dnia na dzień robi się bardziej domem, kiedy coraz bardziej zaczyna się składać wszystko  w jedną całość to nasze serca się radują, jesteśmy z siebie dumni, że jesteśmy w stanie tyle osiągnąć. Każdy nasz wolny dzień spędzamy właśnie na budowie, bo sami jesteśmy w stanie wiele zrobić- wbrew pozorom. Czasem pomaga nam też mój tato - ale to jedynie jak ma wolne, chociaż jeszcze będzie potrzebny w najbliższym czasie przez cały dzień, ale to nie śpieszy się, bo wiemy już, że misję naszą na ten czas przed ekipą od dachu wykonaliśmy. Wszystko praktycznie czeka na ich przyjście. Zostało nam "związać" belki oraz dokończyć komin, później może od razu go wykończymy płytkami klinkierowymi, zobaczymy ;-)

Pomieszczenia zaczynają coraz bardziej przypominać pomieszczenia, pojawił się już sufit, a równocześnie też podłoga na strychu ;-) A więc teraz tylko światła brakuje i można mieszkać..bez dachu ;-) Chociaż teraz długo jasno, a okna duże, więc jakby się uparł to i bez światła by się obeszło. ;-)
Nie ukrywam, że jesteśmy zmęczeni już trochę tym tempem prac, bo jak wiadomo pracujemy po 12 godzin, a gdy dzien wolny na budowie spędzamy często gęsto ok. 14-15 godzin, robimy coś od rana do nocy, do domu spać i kolejny dzień juz nowe wyzwania. Ale odliczamy dni do końca powoli, czekamy na zwolnienie tego biegu. Jeszcze trochę. Wrzesień tuż tuż.

Panowie od dachu obecnie zaczęli robić inny dach, a gdy go skończą to jesteśmy my w kolejce. Oby tylko pogoda dopisała i poszło to sprawnie wszystko. Mamy się liczyć z tym, że prace u nas potrwają ok. 3 tygodni, ale nam w sumie nie przeszkadza to, ważne, by było wykonane dobrze i solidnie. Z pewnością pozwolę sobie sprawdzić :D

I tak już zostałam okrzyknięta surowym kierownikiem budowy :D a więc co mi zależy ;-) Jeśli mam prawo głosu to z tego korzystam, a jak. Jeśli coś mi się nie podoba to oczywiście też mówię! Także no! Bójcie się panowie, bo nadchodzę ! :D

Ostatecznie wczoraj zamówiliśmy blachę modułową na nasz dach. Było ciężko, ostateczną decyzję w końcu podjęłam dnia wcześniejszego przez telefon. Zdecydowaliśmy się na troszkę droższą blachę niż na początku, ale myślę, że będzie to słuszna decyzja. I dach ten posłuży nam na długie lata. Wczoraj po 20 pojechaliśmy wpłacić zaliczkę, a więc stało się, blacha będzie nasza.
Wzór może nie jest mocno wyszukany, ale nie kierowałam się samym wyglądem, jednak jej właściwościami. Obecnie jest to na polskim rynku blacha jeśli chodzi np. o zawartość cynku (chroni przed rdzą, ogólnie "starzeniem się blachy). Efekt końcowy będzie można podziwiać już dopiero na dachu, nie mieliśmy możliwości zobaczyć tego dachu na żywo, nasz będzie jednym z pierwszych z racji, że blacha ta wyszła dopiero z fabryki. Bałam się, że nie przetestowana itp. Ale skoro ma takie dobre parametry, skoro ma dożywotnią gwarancję to musi coś znaczyć. ;-) Ja jestem zadowolona na chwilę obecną, mąż też. Przedstawiciel trochę mniej, bo nie zarobi na nas praktycznie nic. Ale negocjacje prowadzić potrafię nie od dziś, szkoda mi to ale tylko trochę :P Na innych sobie odrobi ;-)

Kolor grafit oczywiście, rynny ciemniejsze, ale też grafitowe ;) a więc okropny ciężar spadł mi z głowy, cieszę się, że ta decyzja za nami, zostaje teraz "ciułać grosz do grosza", by wystarczyło na wszystko nam.

Zdecydowaliśmy się na strop drewniany. Z racji, że nasze poddasze nie jest użytkowe postanowiłam się przyjrzeć bliżej temu sposobowi i z moich obserwacji wynika, że ten strop, mimo, że droższy okazuje się być cieplejszy. Drewno współpracuje, a więc zimą deski są "obojętne", czyli nie schładzają się jak beton, a latem, w upały znów się nie nagrzewają, co daje nam znów plus, a więc od sufitu nie nagrzeje się nam dom, od dachu. Przepuszczalność powietrza też wbrew pozorów jest własnie mniejsza. Zainwestowaliśmy w dobre gatunkowo drzewo, które posłuży co najmniej kilku pokoleniom :D a gdyby tez przyszło do głowy nam wykorzystać górę np na pokój.. nie będzie to w niczym przeszkadzać, jedynie może podłoga..skrzypieć (chociaż chyba to nie musowe, nie zagłębiałam się :P) ;-)

I tak w ogóle to wolałabym już być "po" bo jak pomyślę ile pieniędzy musimy jeszcze wydać.. to mi słabo ;-)

i mozna by napisać, że u nas monotonia. Dom, praca, dom i tak w kółko.
No teraz ostatnio przeplatają się u nas jeszcze problemy, na szczęście nie nasze(chociaż..samochód mi padł, 3 dni na warsztacie stał i w końcu dziś go odbieram, ale w zamian zostawiam kupę kasy, ale mus to mus..), ale mają one duży wpływ na moje zle samopoczucie, ogólnie zauważam pewną rezygnację,opadnięcie z sił. Kiedyś wydawało mi się, że jestem w stanie wszystko zrobić, może i jestem, ale nie na wyczerpanych bateriach. Jednak walczę, bo wiem, że mam o co walczyć i dla kogo walczyć. Wiem, że warto. Chociaż na końcu sama opadnę z sił, ale jeśli tylko dzięki temu ktoś się podniesie.. powalczę, zawalczę i wygram. Muszę, za dużo energii wkładam we wszystko by się mogło coś mi nie udać.

11 lipca 2015

Marzenia kontra życie

Kiedyś, kiedy byłam mała (nie niska, bo to mi zostało) marzyłam o księciu z bajki, który poślubi mnie i będziemy mieszkać w ogromnym domu bądź zamku i mieć mnóstwo służących, bym nie musiała się przemęczać i jedynym moim zajęciem będzie czytanie książek, wychodzenie na spacery i inne tym podobne zajęcia, które nic konkretnego nie wnoszą w życie, jedynie sprawiają, że każdy dzień jakoś powoli, mozolnie ucieka.. A i wycieczki! Tak podróże te małe i duże, każda moja zachcianka miałaby być w mig spełniona.

No tak marzenia marzeniami, ale czas zejść na ziemię, chociaż.. nie do końca. 
Nie mam pojęcia jak to się dzieje, że dwoje ludzi się poznaje i wie, że to miłość, nie wiem jak to wszystko jest skonstruowane, czy zachodzi tutaj jakieś zjawisko niewytłumaczalne dla prostego człowieka (mnie, wy może jesteście bardziej mądrzy:P), czy może tak po prostu jest, że ten to ten i żaden inny. Tylko skąd się wie? Bo u mnie było to szybsze bicie serca, okropne, natrętne motyle w brzuchu, dreszczyk emocji, gęsia skórka, otwarcie się od razu na druga osobę, wyłożenie serca, tak o po prostu zaufanie od pierwszych chwil. Tym bardziej nie wiem jak to jest możliwe, kiedy ja dotąd ufna, no i zraniona w momencie zaufałam. No jak? Co pod tym wszystkim się kryło nie wiem do dziś i pewnie się nie dowiem, nie jestem w stanie pojąć, zdefiniować tego ile w mojej głowie przechodzi myśli, ile gestów wykonuje mój organizm w kierunku do Jego konkretnej osoby. To wszystko  zaczęło się prawie 5 lat temu i jest. Jest do dziś. 

To Jego ramiona są najlepsze, najbardziej bezpieczne, dają mi najwięcej schronienia, sprawiają, że nie jestem bezbronna, jak jeszcze kilka chwil wcześniej mi się wydawało. W jego ramionach mam moc.

To jego słowa brzmią najprzyjemniejszą dla mojego ucha barwą, są idealnym dźwiękiem, który jestem w stanie słuchać. Nawet, kiedy ja podniose głos, On odpowie mi spokojnie w momencie uciszam się, stwierdzam, że nie chcę krzyczeć. Uspokajam się w chwil kilka i zaczynam nową, normalna rozmowę. Działa, zawsze działa. 

To jego ręce zawsze pomogą mi w pokonywaniu przeszkód, pomogą otworzyć to, z czym sama sobie dłuższą chwile nie radzę, to one potrafią otrzeć moje łzy, czy to te smutku, czy wzruszenia. Nikt nie zrobi tego tak kojąco, delikatnie, tak jak tego potrzebuję. 

To jego oczy mówią wszystko. Widzę w nich dumę z moich osiągnięć, dumę z tego, czego nawet ja nie jestem dumna, milość, tak widzę w nich to, że darzy mnie mocnym uczuciem, ten błysk,on jest naprawdę widoczny, spojrzenie! Aj! Czasem mam wrażenie, że ma w tych oczach rentgena (co nie zawsze jest dobre- dla mnie oczywiście:P) 

To nic, że czasem rano śpię jak On wychodzi do pracy i tak podejdzie i da buziaka, buziaków dużo na "do widzenia", bez tego nie wyjdzie, jak zdarzyło mu się zapomnieć, bo się śpieszył.. sie wrócił ;-) spóźnił się, później musiał nadgonić pracę, ale przyszedł, skradł buziaka i poleciał. 

Nieba kawałek by mi dał. Ostatni kęs oddał, bądź nawet jedyny.

W dzieciństwie może i marzyłam o pewnym księciu, ale przez myśl mi nie przeszło już w dorosłym życiu, że ktoś taki jak On jest mi pisany, ten wyrozumiał, cierpliwy, spokojny, ale szalony człowiek, nie pomyślałabym, że w życiu może mnie spotkać tyle szczęścia na raz, tyle radości na co dzień. Nie do uwierzenia. Ale jest On, Mąż. Dla mnie idealny (poza wadami:P),jedyny w swoim rodzaju. Ten wymarzony bez zamku (chyba, że o rozporku myślimy:P), bez konia (chyba,że..) bez pełnego portfela (chyba, że o 10 dniu miesiąca rozmawiamy:P) ale.. nie zamieniłabym na nikogo innego. Nigdy. Z nim chcę spędzić swoją starość (mam nadzieję, że on też), z nim chce spełnić jeszcze kilka swoich marzeń i wiem, że przy nim zdecydowanie więcej jestem w stanie osiągnąć, bo w naszym zespole jest siła! ;-) Z Nim mogę iść na koniec świata! Mąż Idealnie Nieidealny, mój zawsze, na zawsze.

Żona


2 lipca 2015

Coraz częściej..coraz bardziej

Od kiedy pamiętam chciałam zostać mamą, mamą idealną. Wiem, że takich mam nie ma, ale wyobrazić sobie można wszystko, prawda? Chęć posiadania dziecka jest we mnie od kilku dobrych lat - raz mniej daje o sobie znać, raz bardziej. Kto czytał mnie wcześniej byc może będzie kojarzył takie wpisy.

I ta silna "potrzeba" posiadania potomstwa znów się nasiliła, ale tym razem też za sprawą męża. W każdą naszą rozmowę potrafimy wpleść temat dziecka, stał się on już taki "powszedni", jakby co najmniej to dziecko było w drodze. Często mąż zaciąga mnie do sklepu z zabawkami "chodź zobaczymy na chwilkę". Ja z miłą chęcią wchodzę, bo mam 3 dzieci do obdarowania jakby nie było, ale mimowolnie patrzę na kołyski, na te idealnie małe śpioszki, czy buciki i to ten widok najbardziej mnie rozczula. Pewnego razu mąż wpadł na pomysł, by wziąć na zaś pewne śpioszki, już prawie je miałam, ale nie. Zrezygnowałam, nie potrzebujemy przecież nic na później. Dla mnie to bez sensu. Przecież ciąża trwa te +/-9 miesięcy i w czasie jej trwania można wszystko na spokojnie skompletować. Co nam to da, że w naszej szafie będą urocze śpioszki? Nie przyśpieszy decyzji, nie zmieni nic ;) Wszystko teraz jest tak dostępne od ręki, że czasem bezsensowne wydaje się kompletowanie wyprawki całej przez te miesiące (chyba, ze komus to sprawia radość to czemu nie:-) )

Wiemy też, że na dziecko nie ma odpowiedniego momentu, zawsze pojawi się jakieś ale, zawsze stanie coś na przeszkodzie, ale jestem tego zdania, że na wszystko można się przygotować, jak już wczesniej wspomiałam ciąża trwa określoną liczbę miesięcy ( oczwywiście nie mozna wykluczyć wcześniejszego porodu) i w ich czasie można chociaż w pewien sposób domknąć niektóre tematy, zająć tym co należy, przygotować siebie do tej zmiany w życiu. Dla chcącego (i czasem muszacego) nic trudnego!

Ale.. uważam, że planowanie potomstwa to też indywidualna sprawa małżeństwa/ pary i nikt, zaznaczam NIKT nie ma prawa, nie powinien wymuszać na tych osobach presji, zadawać niestosownych pytań "kiedy dziecko", "wy dalej nic?" Dla mnie jest to nietaktowne i niegrzeczne - choć to delikatnie powiedziane. Ja nie ośmieliłabym się podejść do mojej koleżanki i zapytać tam prosto z mostu, sytuacja wygląda inaczej, gdy ktoś zaczyna temat, luźna rozmowa - ok, rozumiem. Ale ciągnięcia za język już nie.

Nam osobiście fajnie jest razem, tylko we dwoje, nic nas nie "ogranicza", żadne normy czasowe na chwilę obecną, mam ochotę wyjść to wychodzę, wrócić późno to wracam. Przyznam, że jest to dla nas na chwilę obecną wygodne, nie czujemy pustki, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo brakuje nam brakującego elementu układanki, ale też nie ma tak, że nie ma tematu o powiększeniu rodziny. Chyba to naturalne, że gdy dwoje ludzi się kocha prędzej czy później pragnie mieć małe, pełzające, chodzące, czy na koniec pyskujące maleństwo :D

Ja nie będąc w ciąży już podjęłam pewne decyzję, że jeśli będę w tej ciąży to pierwsze dowie się o niej mąż, później mąż, a na samym końcu mąż ;) a tak poważnie długo, długo nie podzielę się pewnie tą informacją (albo tak mi się tylko wydaje) (no chyba  że będzie widać szybko:P) mimo ogromnego szczęścia. Bo właśnie te początkowe chwile będą dla mnie ważne, chciałabym celebrować wspólnie z mężem, no ewentualnie najbliższą rodziną (ale pewnie dowiedzą się ok. 3-4 miesiaca, bo jak ja sobie coś umyśle i postanowię to nie ma zmiłuj).

Ale spokojnie, dowiecie się pierwsi, zaraz po rodzinie :D
a tak w ogóle.. plany planami, a życie życiem ;-)

No i jeszcze jedno.. szkoda mi zaprzepaścić moje minusowe kilogramy :P Przecież tak ładnie teraz wyglądam :D

_____________________
Z dziś:

Wychodzę z mieszkania, zaczepia mnie nasza sprzątaczka i woła spanikowana:
- Uratuje mnie Pani? Potrzebuję ciepłej wody, podłogi nie mam jak umyć!
Śpieszę się co prawda, bo kilka minut mi zostało na dotarcie do miejsca pracy, ale w duchu cieszę się, że tylko wodę chce, bo martwiłam się, że coś się stało tam na tej klatce i leci wołać o pomoc.
- Proszę, pół wiaderka. -mówi
Nalewam, oddaje, pytam, czy wystarczy.
- Wystarczy wystarczy, Pani jest taka miła, a jaka Pani piękna! Nie często widuje się takie kobiety!
-Dziękuje, miłe to co Pani mówi. Spieszę się do pracy, muszę lecieć.
-Miłego dnia, dziękuję raz jeszcze, są dobrzy ludzie wokół nas.

Ha! Wiedziałam, że wyglądam świetnie w tych nowych spodniach i tej koszulce :D Też piękna czułam się przed lustrem, przed wyjściem z domu (siostra mi mówi, ze jak w piżamie..hmm) Ale dzięki tej Pani dzień stał się lepszy! I z uśmiechem wparowałam do pracy, to nic, że 12 godzin, to nic, że gorąco mi tutaj, a później.. wieczorem idę do mojej nowej sąsiadki! ;-) z mężem - rzecz jasna i będę cieszyć się z bycia chwilową opiekunką pięknej, ślicznej, 4 miesięcznej Natalki ;-)



26 czerwca 2015

o tym co by zrobił.. gdyby miał

Dziś chyba będę narzekać, nie lubię tego robić, ale chyba musze się gdzieś wygadać.
W spadku z Mężem odziedziczyłam też teścia i teściową. No normalka, można by powiedzieć. Ale..to nie jest normalne, ze ktoś wtrąca się w życie dorosłych osób.

Nie dla mnie, bo moi rodzice potrafią "siedzieć cicho", gdy trzeba i się nie wtrącać, a gdy mamy jakieś wątpliwości, problem, to gdy nawet zapytamy jak by coś rozwiązali nie podadzą nam na tacy odpowiedzi, nie powiedzą co robić, tylko dadza wolną rękę i dają do zrozumienia, że każdy wybór będzie przez nich poparty, tylko, żeby to dla nas było dobrze.

Podoba mi się to, bo wiem, że są, wspierają, ale nie naciskają na nic, jedynie gdy zapytam, co byś zrobiła/ zrobił na naszym miejscu odpowiadają oczywiście tez na około by nie podać jednoznacznej odpowiedzi, by później nie było, że źle chyba podpowiedzieli.

GŁUPI PRZYKŁAD:
 To samo jest teraz z budową domu np, tato mówi, że można tutaj dać styropian, by było cieplej, ale jeśli nie damy to nic sie nie stanie, też tak się robi i też tak będzie. No i wtedy my podejmujemy decyzję, czy dać ten styropian przykładowo, czy nie.

Ale teściowie nie, teściowie powiedzą pewnie, że dać, to po co się budujecie, byle to omijać? I to taki najdroższy, najlepszy i x2 najlepiej położyć (mimo, że np tego w projekcie nie ma, a to taki trik taty-budowlanca).

Głupi przykład, wiem, ale dobrze obrazuje jak kto ma ile do gadania. Jeśli powiem, że nie nie damy tego styropiany to mój tato - ok, pójdzie nam szybciej robota, nie będziemy się bawić :D
A teść: o matko, ale robicie ten dom na owal, zabieracie się za coś, co nie potraficie, lepiej żebyście nie robili nic, bo ja bym tak na pewno nie zrobił i nie oszczędzał na niczym.

To kochany teściu kup sobie działkę, postaw mury i podejmuj decyzję dotyczace swojego domu. Sam nie wybudowałeś się, nie pomagasz, a tylko gadasz. Przepraszam, nie mogę tego słuchać.

Kochany tato, dziękuję za rady i za uwagi. Wiem, że masz doświadczenie i mozemy Ci zaufać, jesli możemy zapewnić większe ciepło naszemu domowi to z tego korzystamy, oczywiście.

________________

To samo dzwoni do nas teść i pyta ile chcemy tui bo moze NAM ZAMÓWIĆ za okazyjną cenę, odpowiadam, że dziękuję, nie potrzebujemy tui ani jednej na chwilę obecną, nie będziemy ich sadzić wokół domu.
- ale ja bym posadził, odgrodzicie się od drogi od sąsiadów, teraz dobra cena, ja bym brał.

To kochany teściu kup sobie działkę, postaw mury, płot i sobie sadz tuje, byś się odgrodził od drogi i sąsiadów. My cenimy sobie przestrzeń, a gdy będziemy się chcieli "ukryć przed sąsiadami" jest milion róznych sposobów niż sadzenie tui.

________________


Działkę mamy dość dużą, bo coś koło 20 arów, a więc spokojnie 2 domy by tam stanęły, my myslimy w najdalszej części ogrodu zrobić sobie warzywniak, odgrodzić go białym płotem i niech cieszą nasze plony podniebienia, ale nie. Teść ma inny pomysł, on BY NA NASZYM MIEJSCU posadził tam borówki amerykańskie, no i winogrono. Ale byłoby wino!

To kochany teściu kup sobie działkę.. i posadz winogrono, milion borówek i sobie to jedz!

________________


Mamy dużo działkę, a więc  i mamy ogród spory, więc dużo trawy do koszenia. Ja lubię to robić, więc to czysta przyjemność dla mnie, zwłaszcza jak kosiarka jest z napędem :D Ale.. teść KUPIŁBY NA NASZYM MIEJSCU mały traktorek/kosiarkę i by sobie siedział i tylko jeździł..

Podobnie: Teściu kochany kup sobie działkę.. i kosiarkę traktor, z napędem jakim chcesz, wielkości jakiej chcesz i koś trawę, ale u siebie!

________________


Dobra, dośc przykładów :D Najlepsze jest też to, ze jak my ich odwiedzamy to nie ma raczej tematu budowy, nie poruszamy go bo własne takie teksty lecą.. ale to tak ni w pięć ni w dziewięć zawsze celnie co on by zrobił, jak to by zrobił.

Teraz będzie robiony dach (datę poznamy dokładną w poniedziałek, w końcu!) i będą wycągane bele, a on.. wynająłby dzwig, by je podniósł! Kurcze, to niech wynajmie, Panom będzie lżej na pewno, ale niech nie oczekuje od nas tego wszystkiego, tych wszystkich wydatków, które on sobie tam umyśli.

Dysponować cudzym pieniądzem to on potrafi najlepiej, nie wiem, mysli, że śpimy na nich. Albo wczoraj dzwoni z wyrzutem dlaczego dziś nie jedziemy na działkę coś porobić, na co mąż, że co będzie robił na działce jak chyba by coś robić tam, trzeba miec pieniędze, a by miec pieniądze trzeba zarobić, więc nie możemy ciągle tam jeździć na rzecz naszej pracy tutaj, czy zaprzestania pracy w naszej firmie. Tak się nie da. Ja jestem dumna z nas, że jesteśmy w stanie zrobić dom do tego etapu bez kredytu, odkładając skrupulatnie co miesiąc jakieś kwoty, to sobie dorobić tu, to tam, oczywiście nie czaruję, że ogarnęlibyśmy to bez pieniędzy w wesela, bez prezentów od gości, bo nie byłoby to możliwe, dawno stalibyśmy w miejscu z budową, gdyby nie ten właśnie zastrzyk gotówki.

Ale nie, teść nie rozumie, że by było 200-300 zł więcej na koncie oszczędnościowym musimy zrezygnować z jednego wyjścia na miasto na obiad/kolację, odpuścić wypad do kina, nie kupić sobie nowych butów tylko chodzić jeszcze w starych, czy też robiąc zakupy wybrać inny zamiennik, tańszy. Nie, bo on nie wie co to znaczy oszczędzać, bo on kwotę która ma, zarobi w jednym miesiącu wyda i mu zabraknie to weźmie od żony np, a my? Musimy zapłacić comiesięczne opłaty, coś przez cały miesiąc jeść no i jeszcze odłożyć, by było z czego brać pieniądze na ten dom. Ale nie, on by wziął kredyt, bujał się dalej jak milioner i "tylko" spłacałby określoną sumę co miesiąc, najlepiej rozłożyłby to na 30-40 lat, by rata nie była ogromna i hejo!

Ale.. kochany teściu i teściowo :P mamy inne podejście, inne priorytety i inne wartości. Dla Ciebie/Was ważne jest, by po pracy położyć się z gazetą w dłoni, a dla nas ważne, by nie siedzieć z założonymi rękami i co moża zrobić samemu to zrobić samemu. Ot, tym się różnimy, znacznie.

Dlatego tez przyjęliśmy inną taktykę, teraz mówimy co BYŚMY MY ZROBILI NA JEGO MIEJSCU.. np o dlaczego nie połozy płytek w garażu? My byśmy położyli, przecież to nie problem, a wygoda. O czemu nie posadzi sobie tui koło garażu? Przecież to sama zieleń, cień w ciepłe dni, a przecież taka cenowa okazja, mówił. O a czemu sobie samochodu nie wymieni? Przecież to już stary, niszczeje, po co mu on w ogóle jak nie jeździ..

i co? Teść się nam gotuje, Teściowa też, bo to ta sama liga :D
A my mamy spokój chociaż 1-2 dni. Ciekawe co on by robił jeszcze na nie swojej działce, za nieswoje pieniądze. Aż nie mogę się doczekać kolejnego pomysłu! :D