25 lipca 2015

Szybki wyjazd, długa droga pełna przygód. Gościnnie Pies.

Muszę przyznać, że dawno nie byłam taka zmęczona. Ale wszystko się nałożyło, dużo godzin w podróży, jeszcze więcej w pracy i wieczorami nie mam sił ruszyć palcami nawet. Ale od początku.

Razem z Mężem postanowiliśmy w sobotę po jego pracy wyjechać od razu do Niemiec. Wszystko szło bardzo dobrze, po przejechanych 600 km zaświeciła się nam w samochodzie kontrolka ładowania. Ale zgasiliśmy silnik i było ok - na jakiś czas, bo po ok. 50 km znów się zapaliła, no i później już zgasnąć nie chciała. Weszliśmy w komputer samochodowy, by sprawdzić ładowanie, czy faktycznie spada to napięcie i w sumie było ok przez cały czas, ale na kilka sekund spadało. Stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, damy odpocząć samochodowi :D Zajechaliśmy na stację, no i zastanawialiśmy się co zrobić. Stwierdziliśmy, że zawracamy do Wrocławia z autostrady (ok. 40 km mieliśmy) i tam poszukamy jakiegoś serwisu, który nam naprawi samochód. Ruszamy z tego parkingu po ok. 20-30 minutach z parkingu, a tam dymy spod maski, nawet nie zdążyliśmy cofnąć dobrze z miejsca parkingowego! Przeraziłam się nie na żarty, myślałam, że zacznie się palić samochód :D Wyskoczyłam z niego, zabrałam jedynie nasze dokumenty i czekałam na rozwój wydarzeń. Troszkę ludzi się zleciało, w końcu stacja benzynowa, to myśleli pewnie, że mamy chęć ją podpalić ;-) Po dłuższej chwili dym się ulotnił i nie było nawet śladu.

Poczuliśmy ulgę numer jeden. Że jesteśmy w bezpiecznym miejscu, na stacji, z dostępem do internetu i jeszcze całym samochodem. 

Z racji, że działało tam wifi mogłam spokojnie poszukać w internecie informacji o całodobowej pomocy drogowej. A zapomniałam dodac, ze była to godzina ok. 3 nad ranem.. czyli niedziela. A przekonaliśmy się, że znaleźć kogoś w niedzielę to nie lada wyzwanie. Znaleźliśmy jedną lawetę od razu z warsztatem, który specjalizuje się w naszej marce samochodu. Myślałam, że jesteśmy uratowani! Jednak zaznaczył, że o 17 w niedzielę może to dopiero rozebrać, a w poniedziałek rano założyć. No nic, braliśmy co jest, kiedy wcześniejsze 10 jak nie więcej osób ogłaszajacych pomoc 24 nie odbierało.

Znaleźliśmy pozytywy też tego. Co prawda nie będziemy w Niemczech, ale od zawsze moim marzeniem było zobaczyć Wrocław ;-)

Laweta miała zjawić się do godziny czasu. Minęła, jedna, druga, trzecia. Na telefony nikt nie odpowiadał. Mąż się przespał, ale mi nie dało.Zauważyłam, że mnóstwo samochodów zjeżdża na tą stację z popsutymi samochodami :P

Koło 7 stwierdzilismy, że już nie mamy na co liczyć na tego pana i znów postanowiliśmy działać. Mąż poszedł do sklepu z częściami do tirów i zapytał, czy nie znaja kogoś z lawetą. Dostał numer, zadzwonił i laweta była za 20 minut po nas. A my żałowaliśmy, że tak długo zwlekaliśmy (jednak chcieliśmy być uczciwi- w końcu zamówiliśmy inną).

Pan powiedział, że w godzinkę rozbierze samochód, w drugą godzinkę inny pan naprawi (który zajmuje się jedynie tym co nam się zepsuło ).. no ściąganie trawało troszkę dłużej niż godzinkę, ale to nic, pojechał, by wymienić w nim jakąś część. Żyliśmy w nadziei, ze uda się pojechać dalej. Dzwoni do nas po jakimś czasie, że już wie czego powodem były dymy (powiedział wcześniej, że zmyślamy, bo tak się nie dzieje nigdy:P) bo cały mechanizm zostal spalony, w środku nic nie było prócz czarnego  pyłu. Proponuje nam inny, zrobiony własnie przez tamtego pana za potężną kwotę :P ale co było zrobić? Zgodziliśmy się, bo ruszyc trzeba w jedną lub drugą stronę. Przyjechał, coś nie pasowało, wrócił się znów i w końcu wrócił z dobrym. Czas mijał i teraz zostało go włożyć.. i tu się zaczęły schody.. mija godzina - nic, druga - nic, nie daje się nic. Mąż w końcu poszedł pomóc - brudna koszulka, jasne spodnie (już poszły w kosz;P) mimo, ze było ich 2 też nic to nie wskórało. A więc odkręcali każdą część samochodu, jeszcze trochę i pod maską nie zostałoby nic. Późnym wieczorem udało się włożyć. Zakręcili wszystko. Próba. Nie zapala samochód.. Już łzy miałam w oczach, bo jak to? Palił a tu nic! Okazało się, ze rozrusznika nie podłączył :P haha :D Ale później zapalił ;-) Działał idealnie, ulga niesamowita. Zapłaciliśmy za wymienioną część oraz lawetę i naprawę (ceny 50% większe z racji, ze to niedziela..) i ruszylismy w stronę Niemiec, było może coś koło 19. ( z dwóch godzin obiecanych naprawy zrobiło się 12 :P) Zmęczeni po całej dobie podróży, ale szczęśliwi, że w końcu mogliśmy wyjechać stamtąd. Dostaliśmy gwarancję od Pana który nam naprawiał samochód i jak się nam zepsuje do 50 km to przyjedzie po nas lawetą gratis :D
Nawet dzwonił wczoraj jak się autko sprawuje, bo ciekawy :D Czyżby sam sobie nie dowierzał? ;-)

Byłam zła na to wszystko, bo samochód w piątek był na generalnym przeglądzie przed podróżą.. no ale niestety tak się złożyło, że tej części nie da się sprawdzić kiedy padnie. Pada i już :P

Uznaliśmy, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu numer dwa. Bo udało się nam wyjechać jeszcze w niedzielę do De, tamten gość miał potrzebną nam część (cud podobno:P) a i samochód działał jak należy. 

Ja zadzwoniłam do mojego zmiennika z prośbą, by przyszedł za mnie jeden dzień, tylko wtedy moglśmy pozwolić sobie na kontynuowanie wycieczki. Na szczęście się udało. Ciężka droga to juz była dla mojego Męża, zwłaszcza ten ostatni odcinek 300 km do celu. Więc zdecydowaliśmy się, że ja będę prowadzić,a on się zdrzemnie.. i chwilę później rozegrał się dramat, który trwał  pewnie sekundy.

Ja wsiadłam za kółko, ujechałam może 100 km, droga fajnie szła, owszem co jakis czas zwężenia (remonty ;/) , trochę śliska nawierzchnia, bo padało, ale do przejścia i w pewnym momencie, zrywa się mąż i szuka przed sobą kierownicy! Matko myślałam, że jakąś padaczkę ma! Wołam go a on nic, na liczniku ok. 120 km, zwężona droga, pobocza nie ma by zjechać! i wołam, wołam, zero reakcji, szuka tej kierownicy jak opętany! W końcu złapał za tą prawdziwą, moją kierownicę i chce kierować, siłuję się z nim, próbuję zwolnić trochę, bo samochody za mną są, włączam awaryjne na wszelki wypadek, by zwolnili za mną samochody,nie chce też robić nic gwałtownie, już widzę nas w barierce na prawo, ale ... wtedy jak nie zdobędę cudownych sił, by utrzymać kierownicę i mu.. w twarz dać.. :P Obudził się :P To był mój pierwszy raz, ale kurde..mam do dziś wyrzuty, mimo, ze wiem, ze to nas uratowało :D A tak poważnie to wtedy dopiero się ocknął, obudził. Słyszał w oddali, jak go wołam, myślał, że zasnął za kierownicą bo zapomniał, że ja prowadzę! Byłam mocno zdenerwowana, Mąż jeszcze w szoku. Zaczęly mi się normalnie kolana trząść, a do zjazdu miałam coś koło 30 km.. jechałam, głęboko oddychałam i uspokajałam go..bo był w kiepskim stanie jak powoli zaczynało do niego dochodzić co się stało, znaczy obudził się i to dość dobrze. W końcu zjechałam, poczułam ulgę, ale nogi miałam z waty.. wszystkie emocje zaczęły ze mnie schodzić. Coś co trwało sekundy pewnie wydawało mi się, że trwa godziny. Myślałam, że chwila i umrę, zginiemy na miejscu.
Matko, ale w życiu nie sądziłam, że coś takiego może się przytrafić, jednak chyba zmęczenie to zrobiło swoją robotę i to, że ja mało kiedy jadę na autostradzie, zwykle to on prowadzi od początku do końca ;)

Po raz kolejny pomyślałam, że mieliśmy szczęście. Nic innego, bo ciężko na takiej prędkości coś zrobić, jakoś racjonalnie zareagować. 

Ale dojechaliśmy szczęśliwie, coś koło 2 w nocy byliśmy na miejscu. Ale.. kąpiel, piwko, nagadać się nie można było i poszliśmy spać o 6 nad ranem, zmęczenie minęło po kąpieli od razu i nowe siły w nas wstąpiły;-) Jak cudownie jest wypić kawę w towarzystwie bliskich nam osób! C-u-d-o-w-n-i-e-! Mnóstwo rozmów, tych poważnych jak i tych mniej poważnych ;-) Wieczorem wybraliśmy się zwiedzić sąsiednie miasto, wybrałam się do drogerii DM, by zrobić zapasy żeli, odzywek do włosów i płynów do prania i płukania ;D To były najlepiej wydane pieniądze :D  Dzień znów zakończył się grubo po północy, ranek znów zapewnił mi dawkę dużej energii w dobrym towarzystwie, ale czas powrotu..zbliżał się ku końcowi ;-) Pojechaliśmy jeszcze na jedną wycieczkę i w granicach 5 trzeba było się żegnać i wracać do domu. Co prawda to były tylko dwa dni, ale wiem, że z tą misja , którą jechałam.. sie udała! I warto było, mimo tych wszystkich przygód. Wróciliśmy szczęśliwie do domu, zmęczeni, ale cali i zdrowi. Polska przywitała nas niesamowitymi korkami z racji, że drogowcy zaczynaja remonty gdy wzmożony ruch - na wakacjach. Ach! Kocham to!

I kolejnego dnia słyszymy, że był karambol na autostradzie, którą jechaliśmy.. i chyba też mieliśmy szczęście, że jednak zdecydowaliśmy się wrócić tego, a nie kolejnego dnia jak nam proponowano! Kto wie, czy nie znaleźlibyśmy się w tym złym czasie!

Aaaa i Mąż mi zrobił meeega niespodziankę ;-) Zjechaliśmy z autostrady i wjechaliśmy do Wrocławia ;-) Co prawda krótko i objazdem bardziej, ale między innymi most zakochanych zaliczyliśmy, własną kłódkę przypięliśmy.. ;-) Planował to już wcześniej, bo był przygotowany! Wrocław jest piękny - nawet nocą, a może zwłaszcza nocą ;-) Choć odrobinę udało mi się zobaczyć, zakochałam się w nim jeszcze bardziej! Magia!
Myslałam, że ten most jest dużo, dużo, dużo, dużo większy!! :) A to taki mały mosteczek :D


Wycieczek na długo mam dość ;-) A już w środę, zaraz jak wróciliśmy przęjęliśmy psa - szczeniaka na tydzień. Mimo, że mały, słodki itp to jestem pewna, że nie chciałabym mieć już nigdy takiego - długowłosego ;-) Dobrze się stało, że mieliśmy okazję się przekonać jak to jest. Zajmuję się nim mnóstwo czasu, bo to szczeniak - chce zabawić się, od razu jak wstanie trzeba wyjść z nim na zewnątrz.. nie.. póki nie będziemy mieszkać w domu nie odważę się na psa, którego będą mogła bez obaw puścić biegać po podwórku :P Chyba jestem zbyt wygodna, ale teściowa dała mi psa, który nic nie potrafi, chodzić na smyczy nie, sikać jak ma wyjście nie, ciągle ktoś musi być w pobliżu, a i w nocy piszczy :P Gorzej niż z dzieckiem mam wrażenie, bo jeść dostanie i dalej mu źle , gdyby to był mój pies myślę, ze starałabym się go nauczyć bardziej (chociaż chodzi już na smyczy w miarę ładnie), sikać też sika jak jesteśmy na zewnątrz.. ale wcześniej nie robił tego u niej, bo sika "malutką kropeczkę". A ja sikania nie toleruję :D i w nocy wolę wyjść niż później wąchać ;D albo nie chodzil na smyczy, bo on taki malutki. Malutki pies powinien być uczony od małego własnie, by później nie było problemów. A teść.. teść szuka nowego domu dla psa, bo on nie będzie po nim sprzątał :P i tak się kręci :)

Ale ale.. pracuje tutaj już ponad pół roku i do tej pory nie miałam okazji zamienić nawet kilku zdań z pracownikami, którzy obok mnie mają biura (no jedynie z fryzjerką mam jako taki kontakt:P) , a teraz? Oni wychodzą na papierosa i często ja jestem z nim (zabieram go do pracy,jak mąż też w pracy:D) i kręcą się rozmowy zaczynające od tematu psów, a kończące na innych,luźnych tematach :D Już wiem, że co małe to głośno szczeka i jest nadpobudliwe ;D Ale Mopsa i tak będę mieć, nie teraz, ale za rok, dwa? Kto wie?:)

Chciałabym, by nasze dziecko wychowywało się obok zwierzątka - własnie psa ;-) Budowało tą wieź jaką ja miałam w dzieciństwie z moim ;-) Co prawda zabił go samochód, ale i tak to był najcudowniejszy pies z najcudowniejszych! Mądrzejszego nie znałam!:)

tak dużo to ja chyba nigdy nie napisałam na raz :P Ale pisałam to około 9 godzin :D Z przerwami na chwilowe wyjścia z psem, obsłużenie klientów i sprzątanie :D

16 komentarzy:

  1. To mieliście podróż z przygodami. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło :) Jednak jazda autem w taką daleką drogę to niebezpieczna sprawa. Ja mam obawy przed takimi podróżami. Ale po cichu planuję wyjazd do Berlina w jakimś niedalekim czasie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj atrakcji to nam na pewno nie brakowało ;-) Bylismy i w dalszych trasach, jednak zrobiło swoje tutaj to 12h przerwy - tak mi się wydaje ;) Zawsze na autostradzie bałam się innych samochodów , zwłaszcza tirów. Teraz boję się męża :P

      Usuń
  2. Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło....

    Co do dachu jeszcze mam pytanie - my mamy blachodachówkę Finnera - Ruuki, bardzo podobna, tylko brązową, jeśli chcesz zobaczyć jak wygląda, zapraszam do mnie na bloga, dam namiary na zdjęcia :)

    www.julinkowo.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak, mieliśmy mnóstwo szczęścia!
      Blachodachówkę finerra rozważaliśmy - własnie baardzo zbliżony kształtem ;-) Była to 1 z 3 między którymi podejmowaliśmy decyzję. Odpadła z powodu zagięć jakie posiada - niestety pod spodem praktycznie każdy arkusz posiada pęknięcie. I było to na początku dla nas zaletą (zagięcie, woda fajnie z niej spływa) a gdy okazało się, że posiada właśnie te pęknięcia nie chcieliśmy by dość szybko zaczęła rdzewieć:(

      Pewnie tą co wybraliśmy też ma jakies wady, nie mówię że nie, ale jeszcze ich nie znalazłam ;-) ważny był cynk, który ochroni przed erozją, grubość tej blachy (nie lakieru:P) w dotyku można było jedną i drugą wyczuć, jedna sztywna, druga bardziej elastyczna.

      A dach Wasz widziałam, jestem u Ciebie na bieżąco ;)))

      Usuń
    2. O które zagięcia chodzi? Wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałam i nie zauważyłam, że jakieś są, a macałam, ojj macałam :D :D

      Usuń
  3. No to mieliście przygody:) ale dobrze że zachowałaś zimną krew. My dziś na wycieczce o mało nie przygarnęliśmy drugiego psa!:) Szczeniak od teściów złym psem nie jest, jego po prostu źle wychowali, a teraz chcą pozbyć:/ Ah nie rozumiem takich ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przygód styknie na rok :D haha no wiesz co, dwa psy to za dużo :P
      ale Wy też macie ogród, ma się gdzie wyszaleć i to jest plus, wie gdzie ma załatwiać swoje potrzeby, a ten jeszcze taki głupiutki czasem ;P
      Ciekawa jestem czy go ogarną ;) czy faktycznie dadzą sobie spokój z nim ;)

      Usuń
    2. No tak to fakt z drugiej strony myśleliśmy że Scooby miałby towarzystwo, może kiedyś się zdecydujemy na drugiego podobnej rasy i w podobnym wieku bo ten wczoraj to oaza spokoju w porównaniu z naszym:P
      Skoro teściowej "kropelka" nie przeszkadza to długa droga przed nimi. I dlatego ja wolę starszę psy, a nie takie szczeniaki.

      Usuń
  4. Podróż z prawdziwymi przygodami :) My rok temu, gdy byliśmy w Heide Parku, w dzień naszego powrotu do Polski mieliśmy też przygodę - padł nam akumulator i samochód nie chciał odpalić. Już myślałam, że kolejną noc spędzimy poza granicami, ale szybka reakcja pomocy drogowej i wszystko skończyło się szczęśliwie.
    Dzieje się u Was, dzieje. A mopsika też bym chciała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi samochodami to okropieństwo ;) Niby jeżdżą ale do czasu ;-) i to padają w najmniej spodziewanym momencie. Ale niestety tak to już jest ;-) Zawsze musi być jakieś urozmaicenie :)
      Mopsiki są cudne! wzdycham do nich i wzdycham ;))

      Usuń
  5. Masakra, dobrze że nie straciłaś opanowania. A męża do spania na tylne siedzenie na drugi raz!
    Ja nie lubię zajmować się szczeniakami. Słodko wyglądają, ale są upierdliwe. Dlatego wolę schroniskowce, które już wyszły z pieluch :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no sama nie wiem jak ja zachowałam zimną krew :P Bo znając siebie to powinnam puścić kierownice i zdac się na los ;D haha :D A daj spokój, chyba w kaftan bezpieczeństwa to ubiorę :P
      Szczeniaki są okropne, wymagają dużo, dużo czasu i poświęcenia na początku, no i cierpliwości. Nie dla mnie, nie w małym mieszkaniu i nie dla osoby, która ponad wszystko kocha czysta podłogę ;D

      Chociaż przez te 5 dni poczynił duże postępy. Ale co przezyłam to moje, ładnie idzie na smyczy, sika owszem, ale jak już nie wytrzyma z wyjściem na zewnątrz to na gazetę (wyczytałam w internetach:P), no i kupkę na szczęście zrobi na zewnątrz, siedze z nim tyle, że zrobi :P nie wejdę jak nie załatwi się :D Ale ogólnie chodzi ciągle za mną, na nogach chciałby leżeć, a przecież co jakiś czas wstaje, przemieszczam się i on pod nogami - chyba to najmocniej denerwuje, nie wiem czy ze strachu, czy co ;/

      Usuń
  6. naprawdę mieliście podróż pełną przygód i niepowodzeń,ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło...czytając opis zachowania męża Twojego, chciało mi się śmiać, ale Tobie ewidentnie wtedy do śmiechu nie było, bo mogło dojść do tragedii ;/
    ano - zmęczenie zrobiło swoje ;/
    Ważne, że misja wykonana
    mnie jakiekolwiek szczeniaki przerażają, nienawidzę po nich sprzątać i wkurza mnei to, że tyle leją wszędzie ;/ no i piszczą :D chyba nie nadaję się do opieki nad niemowlęciem - toż to podobne będzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to pisałam to też się śmiałam z tego, bo kurcze komicznie to wyglądało, ale w tamtym momencie to miałam pełno w gaciach :P Aj no mogło mogło, ktoś nad nami czuwa konkretnie!
      Mnie też już przerażają, zwłaszcza taki, któremu pozwalało się na wszystko do tej pory. A przecież ja nie dam sobie wejść na głowę.. :P Także no, trenuje :D
      Wiesz to samo powiedziałam do Męża, że nie wiem jak taki szczeniak potrafi wytrącić mnie z równowagi, mimo, że słodki bezbronny itp to ja chyba nerwicy się nabawię przy dziecku. Albo też to wszystko te moje nerwy spowodowane są okropnym zmęczeniem, bólem kręgosłupa, stóp, no co będę czarować.. bolą mnie nawet palce jak nmi ruszam, taka jestem przemęczona. Ale dziś ostatni dzień w pracy i czas na regenerację będzie.. z psem :D

      Usuń
  7. Bardzo się cieszę, że mimo wszystko zobaczyłaś Wrocław. Ja zawsze chciałam go zobaczyć! :)

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Miło mi! :)