Muszę przyznać, że dawno nie byłam taka zmęczona. Ale wszystko się nałożyło, dużo godzin w podróży, jeszcze więcej w pracy i wieczorami nie mam sił ruszyć palcami nawet. Ale od początku.
Razem z Mężem postanowiliśmy w sobotę po jego pracy wyjechać od razu do Niemiec. Wszystko szło bardzo dobrze, po przejechanych 600 km zaświeciła się nam w samochodzie kontrolka ładowania. Ale zgasiliśmy silnik i było ok - na jakiś czas, bo po ok. 50 km znów się zapaliła, no i później już zgasnąć nie chciała. Weszliśmy w komputer samochodowy, by sprawdzić ładowanie, czy faktycznie spada to napięcie i w sumie było ok przez cały czas, ale na kilka sekund spadało. Stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, damy odpocząć samochodowi :D Zajechaliśmy na stację, no i zastanawialiśmy się co zrobić. Stwierdziliśmy, że zawracamy do Wrocławia z autostrady (ok. 40 km mieliśmy) i tam poszukamy jakiegoś serwisu, który nam naprawi samochód. Ruszamy z tego parkingu po ok. 20-30 minutach z parkingu, a tam dymy spod maski, nawet nie zdążyliśmy cofnąć dobrze z miejsca parkingowego! Przeraziłam się nie na żarty, myślałam, że zacznie się palić samochód :D Wyskoczyłam z niego, zabrałam jedynie nasze dokumenty i czekałam na rozwój wydarzeń. Troszkę ludzi się zleciało, w końcu stacja benzynowa, to myśleli pewnie, że mamy chęć ją podpalić ;-) Po dłuższej chwili dym się ulotnił i nie było nawet śladu.
Poczuliśmy ulgę numer jeden. Że jesteśmy w bezpiecznym miejscu, na stacji, z dostępem do internetu i jeszcze całym samochodem.
Z racji, że działało tam wifi mogłam spokojnie poszukać w internecie informacji o całodobowej pomocy drogowej. A zapomniałam dodac, ze była to godzina ok. 3 nad ranem.. czyli niedziela. A przekonaliśmy się, że znaleźć kogoś w niedzielę to nie lada wyzwanie. Znaleźliśmy jedną lawetę od razu z warsztatem, który specjalizuje się w naszej marce samochodu. Myślałam, że jesteśmy uratowani! Jednak zaznaczył, że o 17 w niedzielę może to dopiero rozebrać, a w poniedziałek rano założyć. No nic, braliśmy co jest, kiedy wcześniejsze 10 jak nie więcej osób ogłaszajacych pomoc 24 nie odbierało.
Znaleźliśmy pozytywy też tego. Co prawda nie będziemy w Niemczech, ale od zawsze moim marzeniem było zobaczyć Wrocław ;-)
Laweta miała zjawić się do godziny czasu. Minęła, jedna, druga, trzecia. Na telefony nikt nie odpowiadał. Mąż się przespał, ale mi nie dało.Zauważyłam, że mnóstwo samochodów zjeżdża na tą stację z popsutymi samochodami :P
Koło 7 stwierdzilismy, że już nie mamy na co liczyć na tego pana i znów postanowiliśmy działać. Mąż poszedł do sklepu z częściami do tirów i zapytał, czy nie znaja kogoś z lawetą. Dostał numer, zadzwonił i laweta była za 20 minut po nas. A my żałowaliśmy, że tak długo zwlekaliśmy (jednak chcieliśmy być uczciwi- w końcu zamówiliśmy inną).
Pan powiedział, że w godzinkę rozbierze samochód, w drugą godzinkę inny pan naprawi (który zajmuje się jedynie tym co nam się zepsuło ).. no ściąganie trawało troszkę dłużej niż godzinkę, ale to nic, pojechał, by wymienić w nim jakąś część. Żyliśmy w nadziei, ze uda się pojechać dalej. Dzwoni do nas po jakimś czasie, że już wie czego powodem były dymy (powiedział wcześniej, że zmyślamy, bo tak się nie dzieje nigdy:P) bo cały mechanizm zostal spalony, w środku nic nie było prócz czarnego pyłu. Proponuje nam inny, zrobiony własnie przez tamtego pana za potężną kwotę :P ale co było zrobić? Zgodziliśmy się, bo ruszyc trzeba w jedną lub drugą stronę. Przyjechał, coś nie pasowało, wrócił się znów i w końcu wrócił z dobrym. Czas mijał i teraz zostało go włożyć.. i tu się zaczęły schody.. mija godzina - nic, druga - nic, nie daje się nic. Mąż w końcu poszedł pomóc - brudna koszulka, jasne spodnie (już poszły w kosz;P) mimo, ze było ich 2 też nic to nie wskórało. A więc odkręcali każdą część samochodu, jeszcze trochę i pod maską nie zostałoby nic. Późnym wieczorem udało się włożyć. Zakręcili wszystko. Próba. Nie zapala samochód.. Już łzy miałam w oczach, bo jak to? Palił a tu nic! Okazało się, ze rozrusznika nie podłączył :P haha :D Ale później zapalił ;-) Działał idealnie, ulga niesamowita. Zapłaciliśmy za wymienioną część oraz lawetę i naprawę (ceny 50% większe z racji, ze to niedziela..) i ruszylismy w stronę Niemiec, było może coś koło 19. ( z dwóch godzin obiecanych naprawy zrobiło się 12 :P) Zmęczeni po całej dobie podróży, ale szczęśliwi, że w końcu mogliśmy wyjechać stamtąd. Dostaliśmy gwarancję od Pana który nam naprawiał samochód i jak się nam zepsuje do 50 km to przyjedzie po nas lawetą gratis :D
Nawet dzwonił wczoraj jak się autko sprawuje, bo ciekawy :D Czyżby sam sobie nie dowierzał? ;-)
Byłam zła na to wszystko, bo samochód w piątek był na generalnym przeglądzie przed podróżą.. no ale niestety tak się złożyło, że tej części nie da się sprawdzić kiedy padnie. Pada i już :P
Uznaliśmy, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu numer dwa. Bo udało się nam wyjechać jeszcze w niedzielę do De, tamten gość miał potrzebną nam część (cud podobno:P) a i samochód działał jak należy.
Ja zadzwoniłam do mojego zmiennika z prośbą, by przyszedł za mnie jeden dzień, tylko wtedy moglśmy pozwolić sobie na kontynuowanie wycieczki. Na szczęście się udało. Ciężka droga to juz była dla mojego Męża, zwłaszcza ten ostatni odcinek 300 km do celu. Więc zdecydowaliśmy się, że ja będę prowadzić,a on się zdrzemnie.. i chwilę później rozegrał się dramat, który trwał pewnie sekundy.
Ja wsiadłam za kółko, ujechałam może 100 km, droga fajnie szła, owszem co jakis czas zwężenia (remonty ;/) , trochę śliska nawierzchnia, bo padało, ale do przejścia i w pewnym momencie, zrywa się mąż i szuka przed sobą kierownicy! Matko myślałam, że jakąś padaczkę ma! Wołam go a on nic, na liczniku ok. 120 km, zwężona droga, pobocza nie ma by zjechać! i wołam, wołam, zero reakcji, szuka tej kierownicy jak opętany! W końcu złapał za tą prawdziwą, moją kierownicę i chce kierować, siłuję się z nim, próbuję zwolnić trochę, bo samochody za mną są, włączam awaryjne na wszelki wypadek, by zwolnili za mną samochody,nie chce też robić nic gwałtownie, już widzę nas w barierce na prawo, ale ... wtedy jak nie zdobędę cudownych sił, by utrzymać kierownicę i mu.. w twarz dać.. :P Obudził się :P To był mój pierwszy raz, ale kurde..mam do dziś wyrzuty, mimo, ze wiem, ze to nas uratowało :D A tak poważnie to wtedy dopiero się ocknął, obudził. Słyszał w oddali, jak go wołam, myślał, że zasnął za kierownicą bo zapomniał, że ja prowadzę! Byłam mocno zdenerwowana, Mąż jeszcze w szoku. Zaczęly mi się normalnie kolana trząść, a do zjazdu miałam coś koło 30 km.. jechałam, głęboko oddychałam i uspokajałam go..bo był w kiepskim stanie jak powoli zaczynało do niego dochodzić co się stało, znaczy obudził się i to dość dobrze. W końcu zjechałam, poczułam ulgę, ale nogi miałam z waty.. wszystkie emocje zaczęły ze mnie schodzić. Coś co trwało sekundy pewnie wydawało mi się, że trwa godziny. Myślałam, że chwila i umrę, zginiemy na miejscu.
Matko, ale w życiu nie sądziłam, że coś takiego może się przytrafić, jednak chyba zmęczenie to zrobiło swoją robotę i to, że ja mało kiedy jadę na autostradzie, zwykle to on prowadzi od początku do końca ;)
Po raz kolejny pomyślałam, że mieliśmy szczęście. Nic innego, bo ciężko na takiej prędkości coś zrobić, jakoś racjonalnie zareagować.
Ale dojechaliśmy szczęśliwie, coś koło 2 w nocy byliśmy na miejscu. Ale.. kąpiel, piwko, nagadać się nie można było i poszliśmy spać o 6 nad ranem, zmęczenie minęło po kąpieli od razu i nowe siły w nas wstąpiły;-) Jak cudownie jest wypić kawę w towarzystwie bliskich nam osób! C-u-d-o-w-n-i-e-! Mnóstwo rozmów, tych poważnych jak i tych mniej poważnych ;-) Wieczorem wybraliśmy się zwiedzić sąsiednie miasto, wybrałam się do drogerii DM, by zrobić zapasy żeli, odzywek do włosów i płynów do prania i płukania ;D To były najlepiej wydane pieniądze :D Dzień znów zakończył się grubo po północy, ranek znów zapewnił mi dawkę dużej energii w dobrym towarzystwie, ale czas powrotu..zbliżał się ku końcowi ;-) Pojechaliśmy jeszcze na jedną wycieczkę i w granicach 5 trzeba było się żegnać i wracać do domu. Co prawda to były tylko dwa dni, ale wiem, że z tą misja , którą jechałam.. sie udała! I warto było, mimo tych wszystkich przygód. Wróciliśmy szczęśliwie do domu, zmęczeni, ale cali i zdrowi. Polska przywitała nas niesamowitymi korkami z racji, że drogowcy zaczynaja remonty gdy wzmożony ruch - na wakacjach. Ach! Kocham to!
I kolejnego dnia słyszymy, że był karambol na autostradzie, którą jechaliśmy.. i chyba też mieliśmy szczęście, że jednak zdecydowaliśmy się wrócić tego, a nie kolejnego dnia jak nam proponowano! Kto wie, czy nie znaleźlibyśmy się w tym złym czasie!
Aaaa i Mąż mi zrobił meeega niespodziankę ;-) Zjechaliśmy z autostrady i wjechaliśmy do Wrocławia ;-) Co prawda krótko i objazdem bardziej, ale między innymi most zakochanych zaliczyliśmy, własną kłódkę przypięliśmy.. ;-) Planował to już wcześniej, bo był przygotowany! Wrocław jest piękny - nawet nocą, a może zwłaszcza nocą ;-) Choć odrobinę udało mi się zobaczyć, zakochałam się w nim jeszcze bardziej! Magia!
Myslałam, że ten most jest dużo, dużo, dużo, dużo większy!! :) A to taki mały mosteczek :D
Wycieczek na długo mam dość ;-) A już w środę, zaraz jak wróciliśmy przęjęliśmy psa - szczeniaka na tydzień. Mimo, że mały, słodki itp to jestem pewna, że nie chciałabym mieć już nigdy takiego - długowłosego ;-) Dobrze się stało, że mieliśmy okazję się przekonać jak to jest. Zajmuję się nim mnóstwo czasu, bo to szczeniak - chce zabawić się, od razu jak wstanie trzeba wyjść z nim na zewnątrz.. nie.. póki nie będziemy mieszkać w domu nie odważę się na psa, którego będą mogła bez obaw puścić biegać po podwórku :P Chyba jestem zbyt wygodna, ale teściowa dała mi psa, który nic nie potrafi, chodzić na smyczy nie, sikać jak ma wyjście nie, ciągle ktoś musi być w pobliżu, a i w nocy piszczy :P Gorzej niż z dzieckiem mam wrażenie, bo jeść dostanie i dalej mu źle , gdyby to był mój pies myślę, ze starałabym się go nauczyć bardziej (chociaż chodzi już na smyczy w miarę ładnie), sikać też sika jak jesteśmy na zewnątrz.. ale wcześniej nie robił tego u niej, bo sika "malutką kropeczkę". A ja sikania nie toleruję :D i w nocy wolę wyjść niż później wąchać ;D albo nie chodzil na smyczy, bo on taki malutki. Malutki pies powinien być uczony od małego własnie, by później nie było problemów. A teść.. teść szuka nowego domu dla psa, bo on nie będzie po nim sprzątał :P i tak się kręci :)
Ale ale.. pracuje tutaj już ponad pół roku i do tej pory nie miałam okazji zamienić nawet kilku zdań z pracownikami, którzy obok mnie mają biura (no jedynie z fryzjerką mam jako taki kontakt:P) , a teraz? Oni wychodzą na papierosa i często ja jestem z nim (zabieram go do pracy,jak mąż też w pracy:D) i kręcą się rozmowy zaczynające od tematu psów, a kończące na innych,luźnych tematach :D Już wiem, że co małe to głośno szczeka i jest nadpobudliwe ;D Ale Mopsa i tak będę mieć, nie teraz, ale za rok, dwa? Kto wie?:)
Chciałabym, by nasze dziecko wychowywało się obok zwierzątka - własnie psa ;-) Budowało tą wieź jaką ja miałam w dzieciństwie z moim ;-) Co prawda zabił go samochód, ale i tak to był najcudowniejszy pies z najcudowniejszych! Mądrzejszego nie znałam!:)
tak dużo to ja chyba nigdy nie napisałam na raz :P Ale pisałam to około 9 godzin :D Z przerwami na chwilowe wyjścia z psem, obsłużenie klientów i sprzątanie :D
25 lipca 2015
15 lipca 2015
Dom - dach
W pełni rozumiem, że posty o budowie domu nie muszą każdego interesować. Nie trzeba się zmuszać do czytania ich ;-)
Ja piszę je dla siebie - ku pamięci, by móc wrócić np. za kilka lat do tego stanu rzeczy, przypomnieć sobie jak było ciężko, jak radośnie :P
Jest radość, bo jest. Kiedy dom z dnia na dzień robi się bardziej domem, kiedy coraz bardziej zaczyna się składać wszystko w jedną całość to nasze serca się radują, jesteśmy z siebie dumni, że jesteśmy w stanie tyle osiągnąć. Każdy nasz wolny dzień spędzamy właśnie na budowie, bo sami jesteśmy w stanie wiele zrobić- wbrew pozorom. Czasem pomaga nam też mój tato - ale to jedynie jak ma wolne, chociaż jeszcze będzie potrzebny w najbliższym czasie przez cały dzień, ale to nie śpieszy się, bo wiemy już, że misję naszą na ten czas przed ekipą od dachu wykonaliśmy. Wszystko praktycznie czeka na ich przyjście. Zostało nam "związać" belki oraz dokończyć komin, później może od razu go wykończymy płytkami klinkierowymi, zobaczymy ;-)
Pomieszczenia zaczynają coraz bardziej przypominać pomieszczenia, pojawił się już sufit, a równocześnie też podłoga na strychu ;-) A więc teraz tylko światła brakuje i można mieszkać..bez dachu ;-) Chociaż teraz długo jasno, a okna duże, więc jakby się uparł to i bez światła by się obeszło. ;-)
Nie ukrywam, że jesteśmy zmęczeni już trochę tym tempem prac, bo jak wiadomo pracujemy po 12 godzin, a gdy dzien wolny na budowie spędzamy często gęsto ok. 14-15 godzin, robimy coś od rana do nocy, do domu spać i kolejny dzień juz nowe wyzwania. Ale odliczamy dni do końca powoli, czekamy na zwolnienie tego biegu. Jeszcze trochę. Wrzesień tuż tuż.
Panowie od dachu obecnie zaczęli robić inny dach, a gdy go skończą to jesteśmy my w kolejce. Oby tylko pogoda dopisała i poszło to sprawnie wszystko. Mamy się liczyć z tym, że prace u nas potrwają ok. 3 tygodni, ale nam w sumie nie przeszkadza to, ważne, by było wykonane dobrze i solidnie. Z pewnością pozwolę sobie sprawdzić :D
I tak już zostałam okrzyknięta surowym kierownikiem budowy :D a więc co mi zależy ;-) Jeśli mam prawo głosu to z tego korzystam, a jak. Jeśli coś mi się nie podoba to oczywiście też mówię! Także no! Bójcie się panowie, bo nadchodzę ! :D
Ostatecznie wczoraj zamówiliśmy blachę modułową na nasz dach. Było ciężko, ostateczną decyzję w końcu podjęłam dnia wcześniejszego przez telefon. Zdecydowaliśmy się na troszkę droższą blachę niż na początku, ale myślę, że będzie to słuszna decyzja. I dach ten posłuży nam na długie lata. Wczoraj po 20 pojechaliśmy wpłacić zaliczkę, a więc stało się, blacha będzie nasza.
Wzór może nie jest mocno wyszukany, ale nie kierowałam się samym wyglądem, jednak jej właściwościami. Obecnie jest to na polskim rynku blacha jeśli chodzi np. o zawartość cynku (chroni przed rdzą, ogólnie "starzeniem się blachy). Efekt końcowy będzie można podziwiać już dopiero na dachu, nie mieliśmy możliwości zobaczyć tego dachu na żywo, nasz będzie jednym z pierwszych z racji, że blacha ta wyszła dopiero z fabryki. Bałam się, że nie przetestowana itp. Ale skoro ma takie dobre parametry, skoro ma dożywotnią gwarancję to musi coś znaczyć. ;-) Ja jestem zadowolona na chwilę obecną, mąż też. Przedstawiciel trochę mniej, bo nie zarobi na nas praktycznie nic. Ale negocjacje prowadzić potrafię nie od dziś, szkoda mi to ale tylko trochę :P Na innych sobie odrobi ;-)
Kolor grafit oczywiście, rynny ciemniejsze, ale też grafitowe ;) a więc okropny ciężar spadł mi z głowy, cieszę się, że ta decyzja za nami, zostaje teraz "ciułać grosz do grosza", by wystarczyło na wszystko nam.
Zdecydowaliśmy się na strop drewniany. Z racji, że nasze poddasze nie jest użytkowe postanowiłam się przyjrzeć bliżej temu sposobowi i z moich obserwacji wynika, że ten strop, mimo, że droższy okazuje się być cieplejszy. Drewno współpracuje, a więc zimą deski są "obojętne", czyli nie schładzają się jak beton, a latem, w upały znów się nie nagrzewają, co daje nam znów plus, a więc od sufitu nie nagrzeje się nam dom, od dachu. Przepuszczalność powietrza też wbrew pozorów jest własnie mniejsza. Zainwestowaliśmy w dobre gatunkowo drzewo, które posłuży co najmniej kilku pokoleniom :D a gdyby tez przyszło do głowy nam wykorzystać górę np na pokój.. nie będzie to w niczym przeszkadzać, jedynie może podłoga..skrzypieć (chociaż chyba to nie musowe, nie zagłębiałam się :P) ;-)
I tak w ogóle to wolałabym już być "po" bo jak pomyślę ile pieniędzy musimy jeszcze wydać.. to mi słabo ;-)
i mozna by napisać, że u nas monotonia. Dom, praca, dom i tak w kółko.
No teraz ostatnio przeplatają się u nas jeszcze problemy, na szczęście nie nasze(chociaż..samochód mi padł, 3 dni na warsztacie stał i w końcu dziś go odbieram, ale w zamian zostawiam kupę kasy, ale mus to mus..), ale mają one duży wpływ na moje zle samopoczucie, ogólnie zauważam pewną rezygnację,opadnięcie z sił. Kiedyś wydawało mi się, że jestem w stanie wszystko zrobić, może i jestem, ale nie na wyczerpanych bateriach. Jednak walczę, bo wiem, że mam o co walczyć i dla kogo walczyć. Wiem, że warto. Chociaż na końcu sama opadnę z sił, ale jeśli tylko dzięki temu ktoś się podniesie.. powalczę, zawalczę i wygram. Muszę, za dużo energii wkładam we wszystko by się mogło coś mi nie udać.
Ja piszę je dla siebie - ku pamięci, by móc wrócić np. za kilka lat do tego stanu rzeczy, przypomnieć sobie jak było ciężko, jak radośnie :P
Jest radość, bo jest. Kiedy dom z dnia na dzień robi się bardziej domem, kiedy coraz bardziej zaczyna się składać wszystko w jedną całość to nasze serca się radują, jesteśmy z siebie dumni, że jesteśmy w stanie tyle osiągnąć. Każdy nasz wolny dzień spędzamy właśnie na budowie, bo sami jesteśmy w stanie wiele zrobić- wbrew pozorom. Czasem pomaga nam też mój tato - ale to jedynie jak ma wolne, chociaż jeszcze będzie potrzebny w najbliższym czasie przez cały dzień, ale to nie śpieszy się, bo wiemy już, że misję naszą na ten czas przed ekipą od dachu wykonaliśmy. Wszystko praktycznie czeka na ich przyjście. Zostało nam "związać" belki oraz dokończyć komin, później może od razu go wykończymy płytkami klinkierowymi, zobaczymy ;-)
Pomieszczenia zaczynają coraz bardziej przypominać pomieszczenia, pojawił się już sufit, a równocześnie też podłoga na strychu ;-) A więc teraz tylko światła brakuje i można mieszkać..bez dachu ;-) Chociaż teraz długo jasno, a okna duże, więc jakby się uparł to i bez światła by się obeszło. ;-)
Nie ukrywam, że jesteśmy zmęczeni już trochę tym tempem prac, bo jak wiadomo pracujemy po 12 godzin, a gdy dzien wolny na budowie spędzamy często gęsto ok. 14-15 godzin, robimy coś od rana do nocy, do domu spać i kolejny dzień juz nowe wyzwania. Ale odliczamy dni do końca powoli, czekamy na zwolnienie tego biegu. Jeszcze trochę. Wrzesień tuż tuż.
Panowie od dachu obecnie zaczęli robić inny dach, a gdy go skończą to jesteśmy my w kolejce. Oby tylko pogoda dopisała i poszło to sprawnie wszystko. Mamy się liczyć z tym, że prace u nas potrwają ok. 3 tygodni, ale nam w sumie nie przeszkadza to, ważne, by było wykonane dobrze i solidnie. Z pewnością pozwolę sobie sprawdzić :D
I tak już zostałam okrzyknięta surowym kierownikiem budowy :D a więc co mi zależy ;-) Jeśli mam prawo głosu to z tego korzystam, a jak. Jeśli coś mi się nie podoba to oczywiście też mówię! Także no! Bójcie się panowie, bo nadchodzę ! :D
Ostatecznie wczoraj zamówiliśmy blachę modułową na nasz dach. Było ciężko, ostateczną decyzję w końcu podjęłam dnia wcześniejszego przez telefon. Zdecydowaliśmy się na troszkę droższą blachę niż na początku, ale myślę, że będzie to słuszna decyzja. I dach ten posłuży nam na długie lata. Wczoraj po 20 pojechaliśmy wpłacić zaliczkę, a więc stało się, blacha będzie nasza.
Wzór może nie jest mocno wyszukany, ale nie kierowałam się samym wyglądem, jednak jej właściwościami. Obecnie jest to na polskim rynku blacha jeśli chodzi np. o zawartość cynku (chroni przed rdzą, ogólnie "starzeniem się blachy). Efekt końcowy będzie można podziwiać już dopiero na dachu, nie mieliśmy możliwości zobaczyć tego dachu na żywo, nasz będzie jednym z pierwszych z racji, że blacha ta wyszła dopiero z fabryki. Bałam się, że nie przetestowana itp. Ale skoro ma takie dobre parametry, skoro ma dożywotnią gwarancję to musi coś znaczyć. ;-) Ja jestem zadowolona na chwilę obecną, mąż też. Przedstawiciel trochę mniej, bo nie zarobi na nas praktycznie nic. Ale negocjacje prowadzić potrafię nie od dziś, szkoda mi to ale tylko trochę :P Na innych sobie odrobi ;-)
Kolor grafit oczywiście, rynny ciemniejsze, ale też grafitowe ;) a więc okropny ciężar spadł mi z głowy, cieszę się, że ta decyzja za nami, zostaje teraz "ciułać grosz do grosza", by wystarczyło na wszystko nam.
Zdecydowaliśmy się na strop drewniany. Z racji, że nasze poddasze nie jest użytkowe postanowiłam się przyjrzeć bliżej temu sposobowi i z moich obserwacji wynika, że ten strop, mimo, że droższy okazuje się być cieplejszy. Drewno współpracuje, a więc zimą deski są "obojętne", czyli nie schładzają się jak beton, a latem, w upały znów się nie nagrzewają, co daje nam znów plus, a więc od sufitu nie nagrzeje się nam dom, od dachu. Przepuszczalność powietrza też wbrew pozorów jest własnie mniejsza. Zainwestowaliśmy w dobre gatunkowo drzewo, które posłuży co najmniej kilku pokoleniom :D a gdyby tez przyszło do głowy nam wykorzystać górę np na pokój.. nie będzie to w niczym przeszkadzać, jedynie może podłoga..skrzypieć (chociaż chyba to nie musowe, nie zagłębiałam się :P) ;-)
I tak w ogóle to wolałabym już być "po" bo jak pomyślę ile pieniędzy musimy jeszcze wydać.. to mi słabo ;-)
i mozna by napisać, że u nas monotonia. Dom, praca, dom i tak w kółko.
No teraz ostatnio przeplatają się u nas jeszcze problemy, na szczęście nie nasze(chociaż..samochód mi padł, 3 dni na warsztacie stał i w końcu dziś go odbieram, ale w zamian zostawiam kupę kasy, ale mus to mus..), ale mają one duży wpływ na moje zle samopoczucie, ogólnie zauważam pewną rezygnację,opadnięcie z sił. Kiedyś wydawało mi się, że jestem w stanie wszystko zrobić, może i jestem, ale nie na wyczerpanych bateriach. Jednak walczę, bo wiem, że mam o co walczyć i dla kogo walczyć. Wiem, że warto. Chociaż na końcu sama opadnę z sił, ale jeśli tylko dzięki temu ktoś się podniesie.. powalczę, zawalczę i wygram. Muszę, za dużo energii wkładam we wszystko by się mogło coś mi nie udać.
11 lipca 2015
Marzenia kontra życie
Kiedyś, kiedy byłam mała (nie niska, bo to mi zostało) marzyłam o księciu z bajki, który poślubi mnie i będziemy mieszkać w ogromnym domu bądź zamku i mieć mnóstwo służących, bym nie musiała się przemęczać i jedynym moim zajęciem będzie czytanie książek, wychodzenie na spacery i inne tym podobne zajęcia, które nic konkretnego nie wnoszą w życie, jedynie sprawiają, że każdy dzień jakoś powoli, mozolnie ucieka.. A i wycieczki! Tak podróże te małe i duże, każda moja zachcianka miałaby być w mig spełniona.
No tak marzenia marzeniami, ale czas zejść na ziemię, chociaż.. nie do końca.
Nie mam pojęcia jak to się dzieje, że dwoje ludzi się poznaje i wie, że to miłość, nie wiem jak to wszystko jest skonstruowane, czy zachodzi tutaj jakieś zjawisko niewytłumaczalne dla prostego człowieka (mnie, wy może jesteście bardziej mądrzy:P), czy może tak po prostu jest, że ten to ten i żaden inny. Tylko skąd się wie? Bo u mnie było to szybsze bicie serca, okropne, natrętne motyle w brzuchu, dreszczyk emocji, gęsia skórka, otwarcie się od razu na druga osobę, wyłożenie serca, tak o po prostu zaufanie od pierwszych chwil. Tym bardziej nie wiem jak to jest możliwe, kiedy ja dotąd ufna, no i zraniona w momencie zaufałam. No jak? Co pod tym wszystkim się kryło nie wiem do dziś i pewnie się nie dowiem, nie jestem w stanie pojąć, zdefiniować tego ile w mojej głowie przechodzi myśli, ile gestów wykonuje mój organizm w kierunku do Jego konkretnej osoby. To wszystko zaczęło się prawie 5 lat temu i jest. Jest do dziś.
To Jego ramiona są najlepsze, najbardziej bezpieczne, dają mi najwięcej schronienia, sprawiają, że nie jestem bezbronna, jak jeszcze kilka chwil wcześniej mi się wydawało. W jego ramionach mam moc.
To jego słowa brzmią najprzyjemniejszą dla mojego ucha barwą, są idealnym dźwiękiem, który jestem w stanie słuchać. Nawet, kiedy ja podniose głos, On odpowie mi spokojnie w momencie uciszam się, stwierdzam, że nie chcę krzyczeć. Uspokajam się w chwil kilka i zaczynam nową, normalna rozmowę. Działa, zawsze działa.
To jego ręce zawsze pomogą mi w pokonywaniu przeszkód, pomogą otworzyć to, z czym sama sobie dłuższą chwile nie radzę, to one potrafią otrzeć moje łzy, czy to te smutku, czy wzruszenia. Nikt nie zrobi tego tak kojąco, delikatnie, tak jak tego potrzebuję.
To jego oczy mówią wszystko. Widzę w nich dumę z moich osiągnięć, dumę z tego, czego nawet ja nie jestem dumna, milość, tak widzę w nich to, że darzy mnie mocnym uczuciem, ten błysk,on jest naprawdę widoczny, spojrzenie! Aj! Czasem mam wrażenie, że ma w tych oczach rentgena (co nie zawsze jest dobre- dla mnie oczywiście:P)
To nic, że czasem rano śpię jak On wychodzi do pracy i tak podejdzie i da buziaka, buziaków dużo na "do widzenia", bez tego nie wyjdzie, jak zdarzyło mu się zapomnieć, bo się śpieszył.. sie wrócił ;-) spóźnił się, później musiał nadgonić pracę, ale przyszedł, skradł buziaka i poleciał.
Nieba kawałek by mi dał. Ostatni kęs oddał, bądź nawet jedyny.
W dzieciństwie może i marzyłam o pewnym księciu, ale przez myśl mi nie przeszło już w dorosłym życiu, że ktoś taki jak On jest mi pisany, ten wyrozumiał, cierpliwy, spokojny, ale szalony człowiek, nie pomyślałabym, że w życiu może mnie spotkać tyle szczęścia na raz, tyle radości na co dzień. Nie do uwierzenia. Ale jest On, Mąż. Dla mnie idealny (poza wadami:P),jedyny w swoim rodzaju. Ten wymarzony bez zamku (chyba, że o rozporku myślimy:P), bez konia (chyba,że..) bez pełnego portfela (chyba, że o 10 dniu miesiąca rozmawiamy:P) ale.. nie zamieniłabym na nikogo innego. Nigdy. Z nim chcę spędzić swoją starość (mam nadzieję, że on też), z nim chce spełnić jeszcze kilka swoich marzeń i wiem, że przy nim zdecydowanie więcej jestem w stanie osiągnąć, bo w naszym zespole jest siła! ;-) Z Nim mogę iść na koniec świata! Mąż Idealnie Nieidealny, mój zawsze, na zawsze.
Żona
2 lipca 2015
Coraz częściej..coraz bardziej
Od kiedy pamiętam chciałam zostać mamą, mamą idealną. Wiem, że takich mam nie ma, ale wyobrazić sobie można wszystko, prawda? Chęć posiadania dziecka jest we mnie od kilku dobrych lat - raz mniej daje o sobie znać, raz bardziej. Kto czytał mnie wcześniej byc może będzie kojarzył takie wpisy.
I ta silna "potrzeba" posiadania potomstwa znów się nasiliła, ale tym razem też za sprawą męża. W każdą naszą rozmowę potrafimy wpleść temat dziecka, stał się on już taki "powszedni", jakby co najmniej to dziecko było w drodze. Często mąż zaciąga mnie do sklepu z zabawkami "chodź zobaczymy na chwilkę". Ja z miłą chęcią wchodzę, bo mam 3 dzieci do obdarowania jakby nie było, ale mimowolnie patrzę na kołyski, na te idealnie małe śpioszki, czy buciki i to ten widok najbardziej mnie rozczula. Pewnego razu mąż wpadł na pomysł, by wziąć na zaś pewne śpioszki, już prawie je miałam, ale nie. Zrezygnowałam, nie potrzebujemy przecież nic na później. Dla mnie to bez sensu. Przecież ciąża trwa te +/-9 miesięcy i w czasie jej trwania można wszystko na spokojnie skompletować. Co nam to da, że w naszej szafie będą urocze śpioszki? Nie przyśpieszy decyzji, nie zmieni nic ;) Wszystko teraz jest tak dostępne od ręki, że czasem bezsensowne wydaje się kompletowanie wyprawki całej przez te miesiące (chyba, ze komus to sprawia radość to czemu nie:-) )
Wiemy też, że na dziecko nie ma odpowiedniego momentu, zawsze pojawi się jakieś ale, zawsze stanie coś na przeszkodzie, ale jestem tego zdania, że na wszystko można się przygotować, jak już wczesniej wspomiałam ciąża trwa określoną liczbę miesięcy ( oczwywiście nie mozna wykluczyć wcześniejszego porodu) i w ich czasie można chociaż w pewien sposób domknąć niektóre tematy, zająć tym co należy, przygotować siebie do tej zmiany w życiu. Dla chcącego (i czasem muszacego) nic trudnego!
Ale.. uważam, że planowanie potomstwa to też indywidualna sprawa małżeństwa/ pary i nikt, zaznaczam NIKT nie ma prawa, nie powinien wymuszać na tych osobach presji, zadawać niestosownych pytań "kiedy dziecko", "wy dalej nic?" Dla mnie jest to nietaktowne i niegrzeczne - choć to delikatnie powiedziane. Ja nie ośmieliłabym się podejść do mojej koleżanki i zapytać tam prosto z mostu, sytuacja wygląda inaczej, gdy ktoś zaczyna temat, luźna rozmowa - ok, rozumiem. Ale ciągnięcia za język już nie.
Nam osobiście fajnie jest razem, tylko we dwoje, nic nas nie "ogranicza", żadne normy czasowe na chwilę obecną, mam ochotę wyjść to wychodzę, wrócić późno to wracam. Przyznam, że jest to dla nas na chwilę obecną wygodne, nie czujemy pustki, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo brakuje nam brakującego elementu układanki, ale też nie ma tak, że nie ma tematu o powiększeniu rodziny. Chyba to naturalne, że gdy dwoje ludzi się kocha prędzej czy później pragnie mieć małe, pełzające, chodzące, czy na koniec pyskujące maleństwo :D
Ja nie będąc w ciąży już podjęłam pewne decyzję, że jeśli będę w tej ciąży to pierwsze dowie się o niej mąż, później mąż, a na samym końcu mąż ;) a tak poważnie długo, długo nie podzielę się pewnie tą informacją (albo tak mi się tylko wydaje) (no chyba że będzie widać szybko:P) mimo ogromnego szczęścia. Bo właśnie te początkowe chwile będą dla mnie ważne, chciałabym celebrować wspólnie z mężem, no ewentualnie najbliższą rodziną (ale pewnie dowiedzą się ok. 3-4 miesiaca, bo jak ja sobie coś umyśle i postanowię to nie ma zmiłuj).
Ale spokojnie, dowiecie się pierwsi, zaraz po rodzinie :D
a tak w ogóle.. plany planami, a życie życiem ;-)
No i jeszcze jedno.. szkoda mi zaprzepaścić moje minusowe kilogramy :P Przecież tak ładnie teraz wyglądam :D
_____________________
Z dziś:
Wychodzę z mieszkania, zaczepia mnie nasza sprzątaczka i woła spanikowana:
- Uratuje mnie Pani? Potrzebuję ciepłej wody, podłogi nie mam jak umyć!
Śpieszę się co prawda, bo kilka minut mi zostało na dotarcie do miejsca pracy, ale w duchu cieszę się, że tylko wodę chce, bo martwiłam się, że coś się stało tam na tej klatce i leci wołać o pomoc.
- Proszę, pół wiaderka. -mówi
Nalewam, oddaje, pytam, czy wystarczy.
- Wystarczy wystarczy, Pani jest taka miła, a jaka Pani piękna! Nie często widuje się takie kobiety!
-Dziękuje, miłe to co Pani mówi. Spieszę się do pracy, muszę lecieć.
-Miłego dnia, dziękuję raz jeszcze, są dobrzy ludzie wokół nas.
Ha! Wiedziałam, że wyglądam świetnie w tych nowych spodniach i tej koszulce :D Też piękna czułam się przed lustrem, przed wyjściem z domu (siostra mi mówi, ze jak w piżamie..hmm) Ale dzięki tej Pani dzień stał się lepszy! I z uśmiechem wparowałam do pracy, to nic, że 12 godzin, to nic, że gorąco mi tutaj, a później.. wieczorem idę do mojej nowej sąsiadki! ;-) z mężem - rzecz jasna i będę cieszyć się z bycia chwilową opiekunką pięknej, ślicznej, 4 miesięcznej Natalki ;-)
I ta silna "potrzeba" posiadania potomstwa znów się nasiliła, ale tym razem też za sprawą męża. W każdą naszą rozmowę potrafimy wpleść temat dziecka, stał się on już taki "powszedni", jakby co najmniej to dziecko było w drodze. Często mąż zaciąga mnie do sklepu z zabawkami "chodź zobaczymy na chwilkę". Ja z miłą chęcią wchodzę, bo mam 3 dzieci do obdarowania jakby nie było, ale mimowolnie patrzę na kołyski, na te idealnie małe śpioszki, czy buciki i to ten widok najbardziej mnie rozczula. Pewnego razu mąż wpadł na pomysł, by wziąć na zaś pewne śpioszki, już prawie je miałam, ale nie. Zrezygnowałam, nie potrzebujemy przecież nic na później. Dla mnie to bez sensu. Przecież ciąża trwa te +/-9 miesięcy i w czasie jej trwania można wszystko na spokojnie skompletować. Co nam to da, że w naszej szafie będą urocze śpioszki? Nie przyśpieszy decyzji, nie zmieni nic ;) Wszystko teraz jest tak dostępne od ręki, że czasem bezsensowne wydaje się kompletowanie wyprawki całej przez te miesiące (chyba, ze komus to sprawia radość to czemu nie:-) )
Wiemy też, że na dziecko nie ma odpowiedniego momentu, zawsze pojawi się jakieś ale, zawsze stanie coś na przeszkodzie, ale jestem tego zdania, że na wszystko można się przygotować, jak już wczesniej wspomiałam ciąża trwa określoną liczbę miesięcy ( oczwywiście nie mozna wykluczyć wcześniejszego porodu) i w ich czasie można chociaż w pewien sposób domknąć niektóre tematy, zająć tym co należy, przygotować siebie do tej zmiany w życiu. Dla chcącego (i czasem muszacego) nic trudnego!
Ale.. uważam, że planowanie potomstwa to też indywidualna sprawa małżeństwa/ pary i nikt, zaznaczam NIKT nie ma prawa, nie powinien wymuszać na tych osobach presji, zadawać niestosownych pytań "kiedy dziecko", "wy dalej nic?" Dla mnie jest to nietaktowne i niegrzeczne - choć to delikatnie powiedziane. Ja nie ośmieliłabym się podejść do mojej koleżanki i zapytać tam prosto z mostu, sytuacja wygląda inaczej, gdy ktoś zaczyna temat, luźna rozmowa - ok, rozumiem. Ale ciągnięcia za język już nie.
Nam osobiście fajnie jest razem, tylko we dwoje, nic nas nie "ogranicza", żadne normy czasowe na chwilę obecną, mam ochotę wyjść to wychodzę, wrócić późno to wracam. Przyznam, że jest to dla nas na chwilę obecną wygodne, nie czujemy pustki, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo brakuje nam brakującego elementu układanki, ale też nie ma tak, że nie ma tematu o powiększeniu rodziny. Chyba to naturalne, że gdy dwoje ludzi się kocha prędzej czy później pragnie mieć małe, pełzające, chodzące, czy na koniec pyskujące maleństwo :D
Ja nie będąc w ciąży już podjęłam pewne decyzję, że jeśli będę w tej ciąży to pierwsze dowie się o niej mąż, później mąż, a na samym końcu mąż ;) a tak poważnie długo, długo nie podzielę się pewnie tą informacją (albo tak mi się tylko wydaje) (no chyba że będzie widać szybko:P) mimo ogromnego szczęścia. Bo właśnie te początkowe chwile będą dla mnie ważne, chciałabym celebrować wspólnie z mężem, no ewentualnie najbliższą rodziną (ale pewnie dowiedzą się ok. 3-4 miesiaca, bo jak ja sobie coś umyśle i postanowię to nie ma zmiłuj).
Ale spokojnie, dowiecie się pierwsi, zaraz po rodzinie :D
a tak w ogóle.. plany planami, a życie życiem ;-)
No i jeszcze jedno.. szkoda mi zaprzepaścić moje minusowe kilogramy :P Przecież tak ładnie teraz wyglądam :D
_____________________
Z dziś:
Wychodzę z mieszkania, zaczepia mnie nasza sprzątaczka i woła spanikowana:
- Uratuje mnie Pani? Potrzebuję ciepłej wody, podłogi nie mam jak umyć!
Śpieszę się co prawda, bo kilka minut mi zostało na dotarcie do miejsca pracy, ale w duchu cieszę się, że tylko wodę chce, bo martwiłam się, że coś się stało tam na tej klatce i leci wołać o pomoc.
- Proszę, pół wiaderka. -mówi
Nalewam, oddaje, pytam, czy wystarczy.
- Wystarczy wystarczy, Pani jest taka miła, a jaka Pani piękna! Nie często widuje się takie kobiety!
-Dziękuje, miłe to co Pani mówi. Spieszę się do pracy, muszę lecieć.
-Miłego dnia, dziękuję raz jeszcze, są dobrzy ludzie wokół nas.
Ha! Wiedziałam, że wyglądam świetnie w tych nowych spodniach i tej koszulce :D Też piękna czułam się przed lustrem, przed wyjściem z domu (siostra mi mówi, ze jak w piżamie..hmm) Ale dzięki tej Pani dzień stał się lepszy! I z uśmiechem wparowałam do pracy, to nic, że 12 godzin, to nic, że gorąco mi tutaj, a później.. wieczorem idę do mojej nowej sąsiadki! ;-) z mężem - rzecz jasna i będę cieszyć się z bycia chwilową opiekunką pięknej, ślicznej, 4 miesięcznej Natalki ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)