Bałam się jak to będzie. Jak będzie, gdy zamieszkamy ze sobą już na zawsze, pod wspólnym dachem i nie będą to randki nie będą to wspólne wakacje. Będzie to wspólne życie. Nie wiedziałam jak to wszystko będzie wyglądać, bo skąd? 2-3 tygodnie wakacji nie pokażą w całości jak druga osoba się zachowuje w domu, jakie ma zasady, czy ubrania rzuca na łóżko, gdy wróci z pracy, czy może odkłada na miejsce do szafy, bądź do pralki ;-)
Bałam się i nie. Nie, to może nawet złe słowa: bałam się, nie nie bałam się, ale nie wiedziałam jak będzie. Czy nie zacznie nam coś przeszkadzać nagle w sobie, czy możliwość przebywania z sobą tak długi czas nie zmieni czegoś w nas, naszych relacji.
Nie byłam nigdy tak pewna tego, że chce z nim zamieszkać jak wtedy, w tamtym momencie. Chciałam budzić się obok niego, chciałam zasypiać, chciałam z nim po pracy się przywitać od razu, chciałam być, po prostu być.
Przeprowadzka miała się odbyć dużo wcześniej, dużo szybciej, bo chcieliśmy swoje rzeczy już przed ślubem przywieźć na mieszkanie, a tu okazało się, że będziemy czekać na mieszkanie, a nie ono na nas. Było w fazie remontu, dopiero wybieraliśmy kolory ścian, podłogi, meble kuchenne - na wszystko pozwoliła nam właścicielka, by dobrać pod siebie, z tego względu zdecydowaliśmy się czekać. Przez ten czas mieszkaliśmy u mnie ;-) Współczułam P., że musi taki kawał drogi dojeżdżać, albo jak ja byłam na szkoleniu to nie miał co ze sobą zrobić za bardzo w domu, ale daliśmy radę.
Przeprowadzka na szybko, na dwa samochody od razu, bo jednego dnia się dowiedziałam, że zaczynam kolejnego dnia pracę tutaj, na miejscu już. Pamiętam to pakowanie, ten żal kiedy opuszczałam moje 4 kąty.
Bałam się, bałam, że mój dom to już nie będzie to samo, że będę od tego momentu tylko gościem, nie będę w pełni u siebie, nie będę mogła zamknąć się na kilka godzin w pokoju i wpatrywać się w sufit. Wiem, głupie, ale dla mnie to było dziwne uczucie. Dobrze, że jechałam w swoim samochodzie sama, po jakieś 20 km od domu pozwoliłam sobie na kilka łez ;-) Teatralnie, co nie? Ale co zrobię, że czułam się dziwnie, z całym prawie dorobkiem na 2 samochody, zapakowanym po sufity. Śmiali się ze mnie, że tyle rzeczy biorę, ale przecież nie zabrałam nawet wszystkiego, nie byłam w stanie, więc zostało w domu już na zawsze ;-)
Droga mi się dłużyła, chciałam być jak najszybciej u nas, chciałam zostawić już ten żal za sobą i cieszyć się z tego co jest teraz przede mną.
Wnoszenie kartonów, o matko! Myślałam, że nie będziemy w stanie rozłożyć łóżka do spania, bo tyle ich było,ale zaczęliśmy mniej więcej wyciągać, rozkładać, wkładać do szafek, by jakoś na pierwszy rzut oka było ogarnięte. Pierwszy prysznic, pierwsza noc w nowym łóżku, pierwsza wspólna kolacja i pierwszy dzień pracy kolejnego dnia.
Wszystko pierwsze, wszystko obce, ale podobało mi się. Spodobało mi się, że jestem tu gdzie jestem, poczułam się jak u siebie. To nowe mieszkanie było bezpieczniejsze niż mój pokój, bo wiedziałam, że tutaj nikt mi już nie powie co mam robić, a czego nie. Wiedziałam że jestem w swoim miejscu, a obok On. Ten o którym marzyłam, ten, któremu przysięgałam kilka tygodni wcześniej Miłość przed Bogiem. On i ja. Odtąd jedno chociaż nadal dwoje. Odtąd pod wspólnym dachem.
Pierwsze dni były ciężkie dla mnie, po w pracy byłam kilkanaście dni pod rząd w pracy po 12 godzin, wiele mnie nie cieszyło, bo byłam tak zmęczona, ze tylko coś zjeść, spać i kolejnego dnia znów to samo. Ale gdzieś tam w środku wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu, odzyskałam spokój ducha. Odzyskałam to, co dawno gdzieś się zagubiło - czysty umysł.
Jak jest? Czy było się czego bać? Nie! Jest bardzo dobrze, dogadujemy się dobrze, od razu każde przeszło do swoich obowiązków tak płynnie, bez mówienia co kto ma robić, od razu nastąpił niewypowiedziany podział. Ja robię obiad, on sprząta, ja wieszam pranie, on ściąga, ja obieram ziemniaki, on przygotowuje mięso. Ja ścieram kurze, on myje podłogę... i tak wymienić mogłabym do końca. Nie ma tak, że ja czegoś nie zrobię, bo to ma zrobić konkretna osoba. Co prawda obiady to moja działka, ale zdarza się, że mąż też coś przygotuje.
A jak się dogadujemy? Dobrze, bardzo dobrze. Jasne, czasem mnie denerwuje, ale liczę do 10 i w myślach cieszę się, że idzie do pracy na noc, a więc wieczór dla mnie ;D A później wieczorem, po godzinie tęsknie i mógłby wrócić z tej pracy ;-) Typowa kobieta, nie?
Szczerze to myślałam, ze będzie gorzej, bo znajomi mówili mi, ze dopiero po zamieszkaniu ze sobą wychodzą zgrzyty, niedociągnięcia, różnice zdań. No ogólnie, że wychodzą różne kwiatki ;-) Byłam przestraszona i bałam się, że czar pryśnie, że mój prawie ideał stanie się tylko prawie, a reszta wyginie śmiercią naturalną i pozostanie tylko po niej wspomnienie :P Na szczęście nic takiego się nie stało, albo jeszcze to przed nami ;-) ?
Mieszkanie razem jest fajne!
Jestem zdania, że młode małżeństwo powinno mieszkać samo, bez rodziców, teściów obok. Nie i już, choćby złoci byli. Zakładamy swoją rodzinę to mieszkamy ze sobą, a nie nadal trzymamy się rodziców. Choć tęsknię, brakuje mi ich na co dzień była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Wiem to!
Chociaż bylibyśmy w stanie odłożyć więcej, tzn to co idzie na opłaty, ale co tam pieniądze w porównaniu z tym luzem, spokojem i naszą wygodą! ;-)
Ps. Wesołych Świąt!
Ja nie w klimacie świątecznym ten post w ogóle, ale co tam! ;-)
nigdy takie pomieszkiwanie, wspólne wakacje, weekendy nie oddadzą wspólnego mieszkania, dopiero wtedy wszystko wychodzi na jaw ;-) i albo się wszelakie wady zaakceptuje, albo się będzie darło koty ;-)
OdpowiedzUsuńwiesz, może i każde małżeństwo powinno mieszkać samo, docierać sie - jestem też za tym, ale nie każdy ma taką szansę i możliwość
wszystkiego dobrego na święta - wspolne pierwsze wielkanoce :)
No masz w zupełności rację ;-)
UsuńOj tak, nie każdy ma taka możliwość, jednak trzeba do tego dążyć, stawiać takie kroki, by się udało ;-)
Jednak wiem, że nie zawsze to takie proste.
Zawsze są jakieś obawy to naturalne i ludzkie bo każdy z nas ma własne nawyki które czasem muszą się dopasować
OdpowiedzUsuńotóż to, obawy sa zawsze - przed nieznanym ;-)
UsuńJestem tego samego zdania, jednak niestety wiele osób nie może sobie na to pozwolić. Osobiście nie wyobrażam sobie mieszkać ani z moimi ani tym bardziej z rodzicami K. Wesołych:)
OdpowiedzUsuńhehe ja też sobie nie wyobrażam i mam nadzieje, ze nigdy życie mnie do tego nie zmusi :D
UsuńŚwięta prawda z tym mieszkaniem osobno tyle że nie każdy ma ten komfort. My przez 9 miesięcy mieszkaliśmy razem z rodzicami mojego męża i już po dwóch miałam dosyć. Nie dało rady mieszkać razem. I choć teraz trzeba spłacać kredyt to tylko i wyłącznie na dobre nam to wyszło. Teraz nie chciałabym mieszkać z nikim poza Arturem. Z moimi rodzicami też nie, z teściami tym bardziej.
OdpowiedzUsuńJa na szczęście nie musiałam z nimi mieszkac, no tam 2-3 dni to ok, dało radę, chociaż i tak wolałam siedzieć w pokoju niż się do nich wynurzać. ich sposób bycia strasznie mnie drażni :D
UsuńJa również uważam, że młodzi i nie tylko młodzi... powinni mieszkać sami, choć ja póki co nie narzekam na mieszkanie z rodzicami... :)
OdpowiedzUsuńMieszkanie samemu to jest to :-)
UsuńZawsze masz jakąś pomoc- zwłaszcza teraz na początku ;-) Ale też inaczej chyba mysli się o tym, bo przed Wami widmo wyprowadzki rodziców niedaleko Was ;-) wiecie, ze to tylko przejściowe ;-)
To racja, z tym mieszkaniem. My z M. wprawdzie nie mieszkamy razem, ale gdy jesteśmy w akademickim mieście, to spędzamy ze sobą praktycznie większość czasu, nawet na uczelni i też jest podział, on uwielbia pichcić, więc to w większości jego działka - obiady, za to nie lubi robić kanapek, dlatego ja robię śniadania czy kolacje... I bywają chwile, kiedy mam go dość, ale wystarczy chwila i te kobiece humorki mijają :P Choć jestem pewna, że gdy tak naprawdę, po ślubie kiedyś tam w przyszłości, zamieszkamy razem, to wiele jeszcze się o sobie dowiemy, pewnie nie raz o coś posprzeczamy. Ale tak jest w miłości :)
OdpowiedzUsuńu nas tez bez zgrzytów, a w maju to będzie już rok ! Boże kiedy to zleciało. Nie było żadnego okresu docierania, kłótni, awantur.
OdpowiedzUsuńMy już mieszkaliśmy przed ślubem, ale sporo Twoich emocji pamiętam z różnych etapów mojego (naszego) samodzielnego mieszkania.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak się wyprowadzałam z rodzinnego domu, zaraz na początku studiów do "mojego" mieszkania (dziadkowe, ale wyremontowane pode mnie). Cieszyłam się z tej niezależności :)
Później razem zamieszkaliśmy i też nie byłam pewna jak to będzie, czy za miesiąc albo dwa się nie rozejdziemy, ale okazało się, że jesteśmy mega zgrani :)
Ostatnio zapakowany samochód i jazda 350km dalej, łezka w oku i dopiero teraz przywieźliśmy ostatnie książki - w końcu urządzeni :)
Zgadzam się, nie wyobrażam sobie mieszkania z rodzicami, chociaż bardzo ich kocham i uwielbiam spędzać czas wspólnie.
Ja bym mogła mieszkać z rodzicami - ale pewnie mówię tak dlatego że nigdy nie mieszkałam z nimi i z R., no i dlatego że są tyle tysięcy kilometrów ode mnie ;P
OdpowiedzUsuńŻycie to się zmienia dopiero po narodzinach dziecka...
OdpowiedzUsuńale co prawda, to prawda.. najlepiej na swoim.. więc my rachu ciachu remont zaczynamy niedługo i mam nadzieję (jestem pewna!), że do jesieni będziemy już na swoich kontach :)
Kiedy 6 lat temu zaczęłam mieszkać z moim obecnym mężem, w mieszkaniu w domu rodzinnym, też nie wiedziałam jak to będzie, ale nie bałam się tego kroku. Szybko wyszło, że zgrany z Nas duet. :) z moja rodzinką też relacje miał świetne, I może to zasługa tego, że mimo iż pod dachem rodzinnym, to mieliśmy osobne mieszkanie, zatem nikt nikomu w drogę nie wchodził. Generalnie też nie jesteśmy ludźmi konfliktowymi.
OdpowiedzUsuńA czasami tęskni Mi się do tamtych chwil, gdy tam mieszkaliśmy, dziś wspominam je z wielkim sentymentem :)
Mi moja babcia zawsze powtarzala, ze mlodzi powinni sami meiszkac, bo nawet jesli tesiowie sa super to po pewny mczasie moga pojawic sie zgrzyty. My mamy to (nie)szczescie ze meiskzamy sami a nasi rodzice daleko. Czasmai przydalaby sie ich pomoc ale jakos dajemy rade i nawet sie nei klocimy ... moze dlatego ze nikt nam do garow i sypialni nei zaglada ;)
OdpowiedzUsuńTeż się bałam wspólnego zamieszkania razem, ale głównie dlatego, że przed ślubem była między nami dość napięta atmosfera, a sam strach wynikał z tego, że skoro tak było przed ślubem, to co dopiero może być po :) na szczęście obawy były kompletnie nieuzasadnione, po ślubie jest nam lepiej niż przed, nie ma u nas problemów z podziałem obowiązków (właściwie jako takiego to nie ma, bo i jedno, i drugie robi wszystko, pomagamy sobie). W jednym jednak jest inaczej: ja cieszę się z wyprowadzki z domu i nie brakuje mi go (w sumie to od początku studiów bywałam w nim tylko w czasie niektórych weekendów i w wakacje, więc zdążyłam przywyknąć do niezależności). Zdecydowanie lepiej się czuję, gdy jesteśmy tylko we dwoje :) cieszę się, że zdecydowaliśmy się na wyprowadzkę, bo gdybyśmy mieszkali z którymikolwiek z rodziców, to na pewno nie byłoby między nami tak dobrze, jak jest. Też jestem tego zdania, że młodzi powinni mieszkać osobno, choć wiem, że nie każdego na to stać. Mieszkając na stancji co prawda finansowo wychodzimy na pewien minus, ale z perspektywy czasu nie żałuję tego, bo atmosfera między nami jest o wiele ważniejsza a zaoszczędzone pieniądze nie wynagrodziłyby nam tego :)
OdpowiedzUsuń